Terlikowski: Pragmatyczna teoria prawdy

Histeria i wzburzenie moralne rzadko służą refleksji intelektualnej, ale za to często ujawniają prawdziwe przyczyny intelektualnego zaangażowania w jakąś sprawę.

Aktualizacja: 26.02.2016 20:33 Publikacja: 26.02.2016 00:00

Tomasz Terlikowski

Tomasz Terlikowski

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Czytaj więcej:

I nie chodzi tylko o osobiste wybory (choć i one czasem mają znaczenie, co pokazała sprawa Lesława Maleszki), ale także o prawdziwe, a nie tylko deklarowane, założenia filozoficzne. W obecnej debacie prawdziwy sposób rozumowania obrońców Lecha Wałęsy ujawnił ksiądz Sławomir Szczepaniak (jak sam się podpisuje: doktor nauk humanistycznych i filozofii). Na łamach „Gazety Wyborczej" zamieścił sążnisty tekst, w którym wprowadza absolutnie nowatorskie standardy w dziedzinie historiografii i myślenia o źródłach. „Nie wiem, co Wałęsa podpisał, a czego nie podpisał. Jest to zupełnie nieistotne z punktu widzenia historii" – oznajmił duchowny.

To absolutny przełom w dziedzinie badań historycznych. Dotąd nawet relatywizujący przeszłość zwolennicy „herstorii" czy innych nowinek nie kwestionowali, że dokumenty i źródła mają pewną wartość. A tu nagle przyszedł rektor kaplicy w Laskach i oznajmił, że to nieważne. Od teraz dokumenty, akta, podpisy nie mają znaczenia. Niestety, rewolucjonista w koloratce nie wyjaśnił, skąd – wedle tej nowatorskiej teorii – mają czerpać wiedzę historycy. I na czym, jeśli nie na faktach, mamy budować narracje historyczne istotne w życiu publicznym. Jeśli prawda nie istnieje, a fakty nie mają znaczenia, to możemy zarówno głosić, że istniały „polskie obozy śmierci", jak i odrzucać takie stwierdzenie. Jeśli dokumenty i podpisy nie mają znaczenia, to na jakiej podstawie mamy uznać, że ktoś był zdrajcą, a ktoś inny bohaterem?

Ksiądz doktor nie dostarcza odpowiedzi, ale można ją znaleźć, gdy uważnie wczytamy się w tezy intelektualnych idoli środowiska, którego głosem stał się duchowny. Richard Rorty nie pozostawia wątpliwości – rzeczywistość nie istnieje, fakty nie mają znaczenia, liczą się jedynie interpretacje. Władzę interpretacji posiada zaś – ujmując rzecz wprost – lewicowo-liberalne „my", które decyduje, co jest dopuszczalne, a co nie jest, co można, a czego nie można, i wreszcie co uznajemy za „prawdę" (która nie istnieje, ale pomaga nam zachować poczucie bezpieczeństwa), a co za jej brak. Jeśli więc coś jest dla tej grupy opłacalne, buduje jej poczucie bezpieczeństwa, to może – i powinno – być traktowane jak prawda (relatywna i pragmatyczna). Jeśli jej się nie opłaca, to jest to fałsz. Kategoria opłacalności jest przy tym zmienna. To, co dziś się opłaca, jutro może się nie opłacać, a zatem to, co było prawdą dziś, jutro może nią nie być. Płynna rzeczywistość Zygmunta Baumana przekłada się na płynną historię, a ten, kto ma władzę, rządzi też historią i rzeczywistością. I biada tym, którzy się na to nie zgadzają. Zostaną surowo potępieni, wykluczeni z przestrzeni ludzi cywilizowanych.

Zwolennicy tej pragmatycznej szkoły myślenia często mają usta pełne miłosierdzia. Tyle że i ono jest przez nich rozumiane w specyficzny sposób. Miłosierdzie nie jest bowiem wskazaniem drogi do uznania swojego grzechu i późniejszego jego wybaczenia, ale... zapomnieniem lub uznaniem, że świństwo – z pewnej perspektywy albo w ogóle – nie jest świństwem, a zło – złem. Zło i grzech też w istocie nie istnieją. Istnieje tylko konieczność stygmatyzacji postaw i słów, które – z jakichś powodów – nie odpowiadają tym, którzy przypisali sobie rząd dusz. Oni decydują, co jest złe, a co dobre, i kogo trzeba nastygmatyzować, a kto może chodzić z dumnie uniesioną głową.

Z chrześcijańskiej (a szerzej – każdej klasycznej) perspektywy oznacza to jednak, że w istocie pragmatyczne miłosierdzie przestaje być miłosierdziem w ogóle. Bez uznania grzechów (w całej ich obiektywności, a nie w zależności od opinii elit), wyznania ich i szczerego żalu, o zadośćuczynieniu (jeśli jest ono możliwe) nie wspominając, nie ma przecież możliwości wybaczenia i pojednania. Jeśli więc komuś się wmawia, że nie ma grzechu albo że jego grzech nie ma znaczenia, to tym samym odbiera mu się możliwość nie tylko zmierzenia się ze złem, ale też odpuszczenia win. Warto o tym pamiętać w całym zamieszaniu wywołanym sprawą Wałęsy.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Czytaj więcej:

I nie chodzi tylko o osobiste wybory (choć i one czasem mają znaczenie, co pokazała sprawa Lesława Maleszki), ale także o prawdziwe, a nie tylko deklarowane, założenia filozoficzne. W obecnej debacie prawdziwy sposób rozumowania obrońców Lecha Wałęsy ujawnił ksiądz Sławomir Szczepaniak (jak sam się podpisuje: doktor nauk humanistycznych i filozofii). Na łamach „Gazety Wyborczej" zamieścił sążnisty tekst, w którym wprowadza absolutnie nowatorskie standardy w dziedzinie historiografii i myślenia o źródłach. „Nie wiem, co Wałęsa podpisał, a czego nie podpisał. Jest to zupełnie nieistotne z punktu widzenia historii" – oznajmił duchowny.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki