Mark Galeotti: Czeczeńska bratwa czyli wory – tajemnice rosyjskiej mafii

Czeczenskaja bratwa, czyli czeczeńskie braterstwo, nie ma wspólnej formalnej struktury. Stanowi jednak odrębną subkulturę, trzymając się z daleka od głównego nurtu rosyjskiego świata przestępczego.

Publikacja: 14.02.2020 17:00

Rosyjska policja zatrzymuje w Moskwie członków czeczeńskiej mafii, 2000 r.

Rosyjska policja zatrzymuje w Moskwie członków czeczeńskiej mafii, 2000 r.

Foto: Shutterstock

Borz (imię zmienione z oczywistych powodów) pod wieloma względami przypominał stereotypowe wyobrażenie przebiegłego Czeczena w pewnym wieku: żwawy mężczyzna wyraźnie po sześćdziesiątce, z ogorzałą twarzą pokrytą głębokimi zmarszczkami, które świadczyły o surowych warunkach, w których przyszło mu żyć, w dodatku pod gołym niebem. Ale miał radosny uśmiech i błysk w oku, a mówił i poruszał się z energią, która zamieniała go w kogoś młodszego, pełnego wigoru, nie do zatrzymania. Był też jednym z najsprawniejszych i najdroższych w Moskwie zabójców do wynajęcia.

Na miejsce spotkania wybrałem, raczej nietypowo, lotnisko Szeremietiewo, które wtedy jeszcze było na wpół przesłonięte plandekami, ponieważ przechodziło tak bardzo potrzebny remont, zgodnie z panującą w Moskwie tendencją, żeby się pozbyć zgrzebnego sowieckiego wizerunku i wyglądać jak roziskrzona zachodnia stolica. Wcześniej tego dnia ktoś, kogo znałem wystarczająco dobrze – i darzyłem zaufaniem – zatelefonował do mnie z informacją, że pojawił się człowiek, z którym wręcz muszę się spotkać. Kto to? Czeczen, profesjonalny zabójca, który myśli o przejściu na emeryturę i chętnie ze mną porozmawia. Zaproszenie do rozmowy z zabójcą do wynajęcia było czymś, czemu nie mogłem się oprzeć, jednak z drugiej strony po latach prowadzenia badań nad tym niejawnym światem wiedziałem, że trzeba być ostrożnym do granic paranoi. Kawiarnia na lotnisku wydawała się idealnym miejscem na spotkanie – z jednej strony publicznym, ale z drugiej strony schowanym za bramkami z wykrywaczem metalu i kordonem pozbawionych humoru strażników, obserwowanym przez kamery i patrolowanym przez psy policyjne oraz ich opiekunów.

Okazało się, że Borz jest przesympatyczny. Natychmiast sobie przypomniałem, że Czeczeni, w większości muzułmanie, wiarę traktują lekko i elastycznie, gdy wyjął butelkę wódki i zaproponował, żebyśmy wypili nie tylko za przyjaźń i zdrowie, lecz także Mahometa, którego niech Allah błogosławi. Borz mówił chętnie, choć niektórych tematów unikał, i był urodzonym gawędziarzem. Pod wieloma względami jego opowieść obrazowała drogę Czeczenów w ostatnich dekadach i powody, dla których stali się wywołującymi największy strach (i najbardziej mitologizowanymi) bohaterami rosyjskiego świata przestępczego, zwłaszcza skutki rosyjskiego ucisku. Jak to ujął, „Rosjanie najpierw sprawili, żebym chciał zabijać, a potem mnie nauczyli, jak robić to dobrze". Opowiadał z wprawą zdobytą od częstego powtarzania tych historii i raczej trudno było mi w nie uwierzyć, dlatego kilka dni później, gdy przy okazji rozmowy z funkcjonariuszem centralnego biura śledczego moskiewskiej policji wspomniałem jego nazwisko i kilka faktów z naszej rozmowy, spodziewałem się usłyszeć, że mój rozmówca to jakiś kaukaski Walter Mitty, który jest na tyle obrotny, żeby opowiadać swoje nieprawdopodobne historie, dopóki łatwowierni słuchacze z Zachodu kupują mu drinki. Policjant spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. „Nie, nie, to wszystko prawda. Tylko pewnie zataił kilka naprawdę grubych spraw. To poważny człowiek, bardzo poważny".

Lepiej się opłacić, niż stawiać opór

Nie złamiemy się, nie będziemy płakać; nigdy nie zapomnimy" – napis na pomniku ofiar deportacji, Grozny.

Czeczeni, których narodowym symbolem jest wilk, na przekór wszystkiemu są dumni z tego, jak doświadczyła ich historia. Nie bez powodu, skoro przetrwali nieposkromieni i niezłamani. W latach dziewięćdziesiątych podjęli kolejną z wielu prób odzyskania niepodległości. Niezwykle prężnie rozwinęła się też wtedy w rosyjskim świecie przestępczym czeczeńska bratwa, czyli braterstwo.

Podbici w XIX wieku przez Imperium Rosyjskie, które rozszerzało swoje władztwo na południe, zajmując górzyste terytorium Kaukazu, Czeczeni wzniecali powstanie, ilekroć uważali, że ich ciemiężyciel jest osłabiony albo zajęty czymś innym. Za każdym razem Rosjanie brutalnie ich tłumili, łamiąc wszelkie formy oporu, nigdy jednak nie zdołali zgasić w nich woli walki. Najostrzej, jak można się spodziewać, zareagował Stalin, gdy w 1944 roku Czeczeni wykorzystali niemiecką inwazję na Związek Radziecki, organizując kilka powstań. 23 lutego – w dzień święta Armii Czerwonej – całej czeczeńskiej ludności oraz ich etnicznym kuzynom Inguszom kazano się stawić w lokalnych siedzibach partii komunistycznej. Był to początek operacji „Soczewica", brutalnej deportacji dwóch całych narodów – mężczyzn, kobiet i dzieci – która doprowadziła do śmierci od jednej czwartej do połowy całej populacji. Stalin kazał ich rozrzucić po całej Syberii i Azji Środkowej, wśród nich także małego Borza i jego rodzinę. Czeczeni musieli zostać na obczyźnie aż do śmierci Stalina.

Siostra Borza zmarła po drodze w zatłoczonym, ale zimnym wagonie. Strażnicy po prostu wyrzucili jej ciało z pociągu podczas postoju na codzienne liczenie. Reszta rodziny dotarła do Bracka na południowo-zachodniej Syberii, gdzie kazano im zostać pod karą 25 lat robót w łagrze. Borz, jego starszy brat i rodzice ledwie przeżyli lato – parne, duszne i pełne komarów – ponieważ nie przydzielono im żadnego domu, a kartek żywnościowych często nie honorowano.

Ale zrobili wszystko, żeby przeżyć. Zamieszkali w opuszczonej, zrujnowanej chacie, polowali, zdobywali żywność w lesie. W 1947 roku ojciec Borza zdołał znaleźć pracę przy stawianiu nowego obozu pracy Angarłag. Jak na ironię po zakończeniu wygnania w 1957 roku Borz zgłosił się do sowieckiej armii. Pytany o powody tej decyzji odpowiedział wzruszeniem ramion i stwierdzeniem o „męskim zajęciu". Wyobrażam sobie, że życie w wojsku dawało większą satysfakcję niż klepanie biedy w Bracku i było mniej frustrujące niż długotrwała kampania, którą musiała rozpocząć jego rodzina – zaczynając od sprawy sądowej i petycji do lokalnego komitetu partii, a kończąc na groźbach i spaleniu samochodu – żeby się pozbyć rosyjskiej rodziny, która przejęła ich gospodarstwo i dom w Czeczenii. Borz został snajperem-zwiadowcą, a po 10 latach służby z naszywkami sierżanta wrócił do cywila. Zaczął jako oszust, potem został egzekutorem i piął się coraz wyżej w hierarchii lokalnego syndykatu przestępczego w Szali, drugim co do wielkości mieście Czeczenii. Jak sam powiedział, „gdy odnalazłem moją rodzinę, moich braci, opiekowaliśmy się sobą nawzajem. Walczyliśmy, żyliśmy i wzrastaliśmy razem".

I odnieśli wielki sukces, na swój skromny sposób. Pytany o przebieg kariery, tylko machnął ręką, ale gdy go poznałem, miał za sobą długą drogę od lokalnego przestępczego półświatka na południowym pograniczu i cieszył się sławą płatnego zabójcy budzącego grozę w całej Moskwie. Liczba zabójstw, które mu się przypisuje, nie jest tak duża jak w przypadku choćby Aleksandra Sołonika (...), ale jak sam podkreślił nie bez dumy, nie był zwykłą torpiedą, jak w slangu określa się pospolitego zabójcę. Specjalizował się w obiektach wysokiego ryzyka: znanych postaciach świata przestępczego, zwykle wysoko postawionych. Ile trzeba było mu zapłacić za „zlecenie", jak mawiano w żargonie, na swojego wroga? Nie chciał powiedzieć, ale według moich wyliczeń Borz żył na wysokim poziomie za jedno, może dwa zabójstwa rocznie. Policjant, który niechętnie wyraził respekt dla tego „poważnego człowieka", bez namysłu wyliczył listę zabójstw przypisywanych Borzowi. Jednak późniejsze pogłoski sugerowały, że niektóre z nich popełnili jego młodsi krewni, przybysze, którym udzielił „franczyzy". Jego kariera ilustruje, jak Czeczeni urośli w siłę, zjednoczeni bezwzględną lojalnością wywłaszczonej i prześladowanej mniejszości charakteryzującej się niezwykłą odpornością i biegłością w technikach stosowania przemocy tak wielką, że ich ofiarą stali się nie tyle zwykli Rosjanie, ile inne gangi. Wiedząc, jak zaciekle Czeczeni potrafią walczyć, gangi te wolały raczej się im opłacać, niż stawiać opór.

Bandytyzm i opór

Prawdziwy problem mamy z ludźmi z północnego Kaukazu; nasi [rosyjscy] przestępcy zaczynają działać legalnie, ale tamci nigdy się nie zmienią ?– funkcjonariusz rosyjskiej policji, 2012 r.

Rosyjscy funkcjonariusze służb ochrony porządku publicznego niemal zawsze wspominają o Gruzinach, Czeczenach i innych narodowościach wywodzących się z regionu kaukaskiego: można by niemal uwierzyć, że to ludzie stamtąd są odpowiedzialni za większość przestępczości zorganizowanej w Rosji. Faktycznie, z danych na 2004 rok wynika, że Gruzini stanowili 35 procent wszystkich worów w zakonie na terenie całego byłego Związku Radzieckiego, choć tylko 2 proc. populacji. Dina Siegel zauważa, na podstawie badania znanych policji worów w zakonie w 2011 roku, że połowa z nich ma gruzińskie imiona i „według rosyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych około połowy lub więcej z 1200 worów w zakonie to imigranci z Gruzji". Jednak czy to coś znaczy? W czasach, gdy tytuł wora w zakonie wyraźnie się zdewaluował, rosyjscy przestępcy mniej się nim przejmują, ale Gruzini – i inni przestępcy z Kaukazu, zwłaszcza Ormianie – nadal chętnie go przyjmują lub kupują dla siebie. Faktyczna liczba takich fałszywych worów określanych mianem apielsiny (pomarańcze) ma raczej niewielkie znaczenie.

Mimo to, jeśli weźmiemy pod uwagę względne proporcje takich populacji jak Czeczeni (1,5 miliona) i Gruzini (poniżej 1 miliona) w państwie liczącym 143 miliony obywateli, to musimy przyznać, że z jakiegoś powodu górskie ludy z Kaukazu się wyróżniają. Czeczeni stanowią odrębną siłę. Jest to widoczne choćby w fakcie, że chociaż Gruzini i inne narodowości mogą się pochwalić dużą liczbą worów w zakonie, tylko jeden Czeczen „Sułtan Bałaszychinski" zasilił szeregi worów w czasach, gdy tytuł ten jeszcze coś znaczył. Nie mogło chodzić o to, że Czeczeni nie byli dostatecznie twardymi i zdyscyplinowanymi przestępcami, żeby zasłużyć na „koronację". Raczej z worowskim mirem nigdy nie było im po drodze.

Omijając worów, górale tworzą cały szereg gangów, wśród których w momencie powstawania tej książki największymi graczami były dwie główne sieci – dawne gruppirowki Usojana i Onianiego – oraz wielonarodowa grupa stworzona przez azerskiego gangstera Rowszana Dżanijewa znanego jako Rowszan Lenkorianski (Rowszan z Lenkoranu), które próbowały naruszyć status quo. W większym lub mniejszym stopniu wszystkie one stanowiły połączenie klanowej organizacji społecznej, kultury bandytyzmu i wendety oraz bezwzględnego poczucia lojalności wobec krewnych raczej niż wobec kraju. Fakt, że pochodzili z państw, których władze były nierzadko słabe, obce albo jedno i drugie, często pomagał im powstać i prosperować. Podobnie jak Sycylijczycy – podobieństwo, na które wskazywał Federico Varese i inni badacze – górale kaukascy od pokoleń polegali na równoległych strukturach pseudopaństwowych, ochrony i rozwiązywania sporów, oczekując od nich raczej niż od rządu, któremu nie ufali. Stąd właśnie wzięła się wszechobecna i zgubna tradycja przestępcza. W następnym rozdziale omówieni zostaną pozostali górale, Czeczenów należy uznać za osobny przypadek.

Jeśli słowiańskie gangi mają przewagę polityczną i prawdopodobnie ekonomiczną w rosyjskim świecie przestępczym, a Gruzini mają najwięcej worów – choć liczebnie nie są największą grupą przestępczą – to co wyróżnia górali z północnego Kaukazu, a zwłaszcza Czeczenów? Odpowiedź na tak postawione pytanie musiałaby brzmieć: spójność i reputacja. Czeczeńscy przestępcy, często opisywani jako czeczenskaja bratwa, czyli czeczeńskie braterstwo (choć pojawia się też nazwa czeczenskaja obszczina, czeczeńska komuna), nie mają wspólnej formalnej struktury. Stanowią jednak odrębną subkulturę przestępczą, trzymając się z daleka od głównego nurtu rosyjskiego świata przestępczego. Charakterystyczna mieszanka współczesnego „brandingu" i bandyckiej tradycji daje im tak silną pozycję w rosyjskich wyobrażeniach przestępczych, że stali się nawet „franczyzodawcami". Lokalne gangi tworzone przez inne nacje rywalizują między sobą – i płacą – żeby zyskać pozycję ich przedstawicieli na swoim terenie.

Bandytyzm i opór są głęboko zakorzenione w czeczeńskiej tożsamości narodowej, zwłaszcza w tradycyjnej figurze abriega (lub abrieka), szanowanego bandyty, który w swoich działaniach kieruje się słuszną wendetą albo jest wyjęty spod prawa, ponieważ nie chce się pogodzić z przestępstwami możnych. Abrieg jest samowystarczalny i przebiegły, niczym kaukaski Robin Hood, który często zbiera gang podobnych sobie śmiałków, żeby napadać bogatych, karmić biednych, chronić słabych i przerażać skorumpowanych. Choć jest to postać mitologiczna, nadal w pewnym stopniu legitymizuje współczesnego gangstera.

Państwowy syndykat przestępczy

Kiedy krew przestanie płynąć w górach? Kiedy trzcina cukrowa wyrośnie na śniegu – powiedzenie czeczeńskie

Czeczeni oraz odbierający im ziemię kozaccy osadnicy ścierali się i najeżdżali na siebie nawzajem od połowy XVII wieku. W XIX wieku Imperium Rosyjskie podporządkowało sobie region kaukaski poprzez podbój, odwetową masakrę i deportacje, które osiągnęły szczyt w dokonanym przez Stalina akcie bliskim ludobójstwa. Prawdziwe tragedie są źródłem silnego narodowego folkloru, a na rolę abriega jako bandyty nałożyła się rola bojownika o wolność narodu. Jego walka może się w końcu okazać daremna, ponieważ państwo – zarówno carska, jak i sowiecka oraz postsowiecka Rosja – ma po swojej stronie przytłaczającą siłę, ale rola abriega na tym właśnie polega, żeby podjąć słuszną walkę bez względu na wszystko. Chasucha Magomadow, tak zwany „ostatni abrieg", który walczył z Sowietami podczas drugiej wojny światowej, został w końcu zabity w 1976 roku w wieku 71 lat, gdy na jego kryjówkę najechał połączony oddział policji i KGB. Zginął z pistoletem TT w dłoni.

Temat powrócił po upadku Związku Radzieckiego. W wyborach prezydenckich 1991 roku Czeczeni przytłaczającą większością głosów poparli Dżochara Dudajewa, oficera lotnictwa, który został nacjonalistycznym politykiem. Czeczeni ogłosili niepodległość, ale Moskwa nie chciała jej zaakceptować. Niezdarne próby wciśnięcia Czeczenów z powrotem do Federacji Rosyjskiej tylko wzmogły ich poparcie dla Dudajewa i doprowadziły do dwóch wojen: pierwsza toczyła się w latach 1994–1996 i dzięki niej Czeczeni zmusili Moskwę do zaakceptowania częściowej autonomii, po niej jednak w 1999 roku wybuchła następna, która zagoniła ich z powrotem do wspólnej zagrody. Rebecca Gould słusznie zauważa, że żaden z liderów antyrosyjskiego oporu ani wśród nacjonalistów, ani wśród islamistów nie określał się jako abrieg, ale z własnego doświadczenia wiem, że Czeczeni – zwłaszcza w Moskwie, być może chcąc nawiązać do tradycji kulturowych albo udowodnić, że nie stracili czeczeńskiej tożsamości – czasem używali tego określenia dla niezależnych przywódców powstańczych takich jak Szamil Basajew i Sałman Radujew.

W czasach carskich czeczeńskie umiejętności i brutalność były legendarne wśród Rosjan. Generał Aleksiej Jermołow, namiestnik carski na Kaukazie, został szczególnie przećwiczony przez tych „odważnych i niebezpiecznych ludzi", a jeden z jego oficerów sztabowych przyznał, że „wśród ich lasów i gór żadna armia świata nie mogłaby ich lekceważyć", ponieważ są „dobrymi strzelcami, wściekle odważnymi inteligentnymi w sprawach wojskowych". Współcześnie zdolność opierania się rosyjskiej sile ognia i przewadze liczebnej tylko poprawiła ich wizerunek.

Tymczasem „bandyci" stawali się też potężną siłą w całym rosyjskim świecie przestępczym, choć nie tak wszechmocną i wszechobecną, jak sugerowałby ich mit. Pod rządami Dudajewa Czeczenia stała się istnym przestępczym lennem. Faworytyzm, korupcja, nepotyzm, klientelizm i lokalizm kwitły. Czeczeńskie siły policyjne nagle się rozrosły z trzech tysięcy funkcjonariuszy milicji odziedziczonych po okresie sowieckim do 14 różnych służb liczących łącznie około 17 tysięcy uzbrojonych funkcjonariuszy, gdy płatnych zabójców i uzbrojonych członków klanów zaprzysiężono jako „policję". Także Czeczeński Bank Państwowy stał się wręcz wymarzony dla fałszerzy, oszustów i amatorów prania pieniędzy. Tylko w 1992 roku co najmniej 60 miliardów rubli (wówczas równowartość 700 milionów dolarów amerykańskich) wyprowadzono z Rosyjskiego Banku Centralnego, wykorzystując awizo. W rosyjskim systemie bankowym był to dokument ułatwiający zarządzanie transakcjami finansowymi między placówkami rosyjskiego systemu bankowego. Skorumpowani dyrektorzy czeczeńskich banków wystawili kilka tych dokumentów, które wspólnik następnie wywoził do Moskwy, żeby na ich podstawie pobrać gotówkę. Gdy potem Moskwa zwracała się do swoich czeczeńskich partnerów o zrealizowanie awiza, okazywało się w tajemniczy sposób, że w dokumentach nie ma po nim śladu. Po kliencie, na którego opiewało, też. Podtrzymywanie pozorów, że Czeczenia jest częścią Federacji Rosyjskiej, drogo Moskwę kosztowało.

Po śmierci Dudajewa w 1996 roku jego następca Asłan Maschadow poczynił pewne wysiłki, żeby zwalczyć bardziej jawne formy bandytyzmu. Jednak te próby były paraliżowane przez brak zasobów i autorytetu władzy, po czym stały się nieistotne w związku z inwazją w 1999 roku. Dzisiejszy prorosyjski reżim Ramzana Kadyrowa, choć twierdzi, że ma najniższy wskaźnik przestępczości ze wszystkich rosyjskich regionów, jest tak samo nękany przypadkami anarchii, bandytyzmu i korupcji, o czym wiemy z wiarygodnych relacji. Można też twierdzić, co omawiam niżej, że pod wieloma względami po prostu przejął czeczeńskich oszustów, tworząc jeden państwowy syndykat przestępczy. 

Mark Galeotti jest wykładowcą i pisarzem. Od późnych lat 80. bada historię Rosji i kwestie bezpieczeństwa. Był szefem Centrum Bezpieczeństwa Europejskiego. Obecnie mieszka w Londynie. Prowadzi blog „In Moscow's Shadows"

Książka Marka Galeottiego, „Wory. Tajemnice rosyjskiej supermafii", przeł. Paweł Cichawa, ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Znak, Kraków 2020, Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Borz (imię zmienione z oczywistych powodów) pod wieloma względami przypominał stereotypowe wyobrażenie przebiegłego Czeczena w pewnym wieku: żwawy mężczyzna wyraźnie po sześćdziesiątce, z ogorzałą twarzą pokrytą głębokimi zmarszczkami, które świadczyły o surowych warunkach, w których przyszło mu żyć, w dodatku pod gołym niebem. Ale miał radosny uśmiech i błysk w oku, a mówił i poruszał się z energią, która zamieniała go w kogoś młodszego, pełnego wigoru, nie do zatrzymania. Był też jednym z najsprawniejszych i najdroższych w Moskwie zabójców do wynajęcia.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków