Na politycznej satyrze można zarobić

Polityczny humor może porządkować świat, ale może też być formą obrony przed nim. Nie po to wszak wybieramy tę lub inną władzę, żeby było śmiesznie i wesoło, ale odwrotnie, po to, by zbyt śmiesznie i całkiem groteskowo właśnie nie było.

Aktualizacja: 12.02.2017 19:12 Publikacja: 09.02.2017 12:15

W świecie kultury masowej polityczna satyra, dobry kabaret i życzliwy uśmiech często mieszają się z

W świecie kultury masowej polityczna satyra, dobry kabaret i życzliwy uśmiech często mieszają się z przygodnym chichotem, złośliwością czy zwykłą drwiną. Każdy z nas na własną rękę odróżniać musi, mądry przenikliwy uśmiech Stańczyka i błazna od wesołego, ale niezbyt głębokiego, chichotu wesołka.

Foto: Muzeum Narodowe w Warszawie

O fenomenie „Ucha Prezesa" mówią dziś niemal wszyscy korzystający z internetu Polacy. Najnowsze dzieło Roberta Górskiego i jego zespołu okazało się inteligentną, świetną warsztatowo, odważną, choć miejscami (jak to w takich przypadkach bywa) dość ostrą polityczną satyrą, która – emitowana tylko w internecie – przyciągnęła uwagę i wywołała uśmiech u milionów rodaków.

Warto na fenomen „Ucha..." spojrzeć także nieco szerzej. Uśmiechając się zatem (lub lekko krzywiąc) z politycznego dowcipu Roberta Górskiego i jego zespołu, warto jeszcze się raz zastanowić nad fenomenem humoru politycznego, a szczególnie nad tym, kiedy i komu polityczny humor i polityczna satyra w polityce mogą pomóc, a kiedy zaszkodzić. Zwłaszcza w czasach, gdy w Polsce, w Europie i na świecie politycznie do śmiechu nam coraz mniej.

Z czego się śmiejemy?

Rozmowy tej nie sposób chyba nie zacząć od pytania: Z czego się śmiejemy? Oczywiście, głównie z samych siebie. Dobry humor, a zwłaszcza mądra satyra, jest inteligentnie ustawionym zwierciadłem, które może pomóc każdemu – także politykowi – w życzliwym spotkaniu się z samym sobą. Z własnymi złudzeniami, ale również przywarami i słabościami.

Na ogół – również w polityce – śmieszy nas przesada, maniera, pomieszanie gatunków, zakończenie niepasujące do początku historii czy podobieństwo rzeczy z założenia zupełnie od siebie różnych. Jednym słowem, wszelkie pomyłki, niedorzeczności, a czasem i absurdy, bez których trudno sobie wyobrazić nasze życie. Dobra satyra, ze swą ironią, parodią, inteligentną aluzją czy przewrotną puentą, pozwala cały ten specyficzny „urok" naszego – także politycznego – świata nie tylko dostrzec, ale też w jakimś sensie oswoić. Czasem go polubić, a czasem się od niego odgrodzić.

Dlatego właśnie ta sama dobra polityczna satyra bywa czasem jednocześnie: dla jednych sposobem oswojenia u lubianego polityka jego potknięć, wpadek czy zbędnej pozy, dla innych zaś odwrotnie, jeszcze jednym sposobem potwierdzania do niego niechęci i dystansu. Tu być może właśnie tkwi fenomen wielkiej popularności zarówno „Ucha..." (a wcześniej „Posiedzeń rządu"), które z jednakowym rozbawieniem (choć różnymi zapewne politycznymi emocjami) oglądać mogli zarówno zwolennicy PiS, jak i PO, a także „Polskiego zoo", które w na początku 90. bawić mogło zarówno zwolenników jak i krytyków ówczesnej postsolidarnościowej władzy.

Aby jednak istotę politycznego humoru, a zwłaszcza jego najszlachetniejszej formy, czyli satyry, odsłonić, warto pamiętać, że polityka ma w sobie zawsze coś z teatru. Jest codzienną grą ról, masek i kostiumów, które dla nas, publiczności, z lepszym lub gorszym skutkiem, przywdziewają nasi polityczni aktorzy. Jest ciągłym pojedynkiem oracji, scenografii, scenariuszy, suflerów i reżyserów. Jest wielką, pełną zgiełku i dramaturgii sceną, zarządzaną najczęściej z zaciszy politycznych kulis.

Dzięki owej teatralnej konwencji polityka może być wyrazista i dla wielu wyborców pociągająca. Co ważniejsze, dzięki niej potykający się ze sobą politycy nie muszą ani ranić się, ani dotykać osobiście. Ale to właśnie owa teatralność czyni najczęściej politykę śmieszną i otwiera najwięcej miejsca dla politycznej satyry.

Wizje i uniesienia

Powodem do uśmiechu, a także mądrej satyry, w wielkim teatrze polityki bywa już sama gra poszczególnych polityków. Technika poruszania się po politycznej scenie, sposób noszenia politycznego kostiumu, dobór gestów, kwestii i sposób ich prezentowania. Wdzięcznym polem do żartów, czy parodii, staje się tu zwłaszcza wszelka maniera, niedopasowanie aktora do roli, zbyt wyraźne potknięcia czy mylenie tekstu.

Na spore polityczne wyzwania wystawiała zatem polityczna satyra między innymi: polityków cenionych za spokój, którzy stają się nagle twarzami ostrych politycznych kampanii; tych bez dorobku i doświadczenia, którzy z dnia na dzień zaczynają nosić najpoważniejsze polityczne, teczki garnitury i kapelusze; polityków, którzy w publicznych wypowiedziach nie potrafią w porę skryć swej niewiedzy; tych którzy zbyt prostymi radami chcą oddalić realne niepokoje wyborców i tych którzy na czas nie potrafią dostrzec lub wyłączyć mikrofonu, dzieląc się mimo woli z szeroką publicznością, swymi osobistymi uwagami.

Równie często jak polityczna gra, uwagę satyryków i twórców kabaretu przyciągają polityczne scenariusze. Najlepsze bowiem nawet z nich po to, by rzeczywistość móc zmieniać, muszą być jakoś od niej oderwane. Nie ma politycznej mobilizacji i politycznych sukcesów bez politycznych wizji i uniesień, podszytych zawsze odrobiną patosu, uproszczeń i symboli. Rozumiał to Andrzej Duda, mówiąc wiosną 2015 roku o potrzebie prezydentury dynamicznej i wyrazistej, Donald Tusk podpisując wraz z PO w kampanii w roku 2007 „10 zobowiązań", Lech Wałęsa, który do wyborów prezydenckich w roku 1990 szedł z dynamicznym programem „Nowy początek", czy Helmut Kohl obiecujący tuż po zjednoczeniu Niemcom ze Wschodu „kwitnące krajobrazy"

Tyle tylko, że polityczne uniesienia niezwykle szybko mijają, a zza wzniosłych deklaracji wyłania się wówczas na ogół skomplikowana polityczna proza. Zwykłe polityczne ograniczenia, ludzkie ambicje, pomyłki i niedociągnięcia. Szybko też osłuchują się, powszednieją, a nawet zaczynają irytować, te same, zbyt długo i zbyt często powtarzane polityczne slogany i zaklęcia. Do feerii politycznych żartów stąd tylko o krok. Wystarczy pod odpowiednim kątem ustawić krzywe zwierciadło politycznej satyry, by odgrywany na politycznej scenie dramat pokazać jako farsę lub operetkę. „Politykę miłości" jako towarzyskie „haratanie w gałę" a „dobrą zmianę" jako wyścig do tego lub innego ucha czy gabinetu.

Walka o rząd dusz

Oddzielny i chyba najpopularniejszy rozdział politycznej satyry zapisany jest żartami i parodią politycznych przywódców. Zwłaszcza tych wyrazistych, ubiegających się nie tylko o rząd politycznych tek, ale także rząd dusz. Do elementów wskazanych wyżej dochodzi tu bowiem problem dominacji. Humor może być formą symbolicznego porządkowania świata, ale równie często bywa symboliczną formą jakiejś przed nim obrony. W tym sensie satyra i humor polityczny mogą się rodzić z potrzeby wewnętrznej niezależności wobec zbyt silnej, wyrazistej władzy.

Polacy żartowali zatem z polityki Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego czy Donalda Tuska, a dziś żartować będą zapewne z polityki obozu Jarosława Kaczyńskiego, nie tylko dlatego, że dostrzegali w niej różne słabości, ale także dlatego, że w ich silnym przywództwie wiedzieli jakąś formę symbolicznej dominacji, którą żartami jedni usiłowali oswoić, inni zaś symbolicznie odsunąć i ograniczyć.

Przywołując perspektywę pamiętnego eseju profesora Leszka Kołakowskiego („Kapłan i błazen"), możemy więc powiedzieć, że w jakimś sensie polityczny humor, a przede wszystkim dobra polityczna satyra, jest w naszej kulturze zmaganiem o rząd dusz, dwóch symbolicznych władz. Sportretowanej przez Machiavellego, wyznaczającej reguły, władzy księcia, rywalizującej z duchową władzą artysty lub mędrca, który przywdziewa błazeńską maskę nie po to, by władzę księcia kwestionować, lecz by z różnych politycznych obłoków sprowadzać ją na ziemie. Między zwykłych ludzi i ich zwykłe problemy, radości i nadzieje.

Kogo zatem podszyta humorem polityczna satyra może ogrzać? Komu zaszkodzić? A kogo zmieść z politycznej sceny?

Sprawa nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Swoje znaczenie ma tu zapewne i jakość satyry, i splot rozmaitych politycznych okoliczności, i nastrój chwili, i wreszcie reakcja samych polityków, poddanych ostrzu satyry.

Zaczynając od kwestii ostatniej, warto chyba zauważyć, że choć bycie przedmiotem politycznych żartów, satyr czy parodii jest przede wszystkim gorzkim przywilejem władzy, to w tym Gombrowiczowskim pojedynku na miny, między władzą a opozycją, księciem a Stańczykiem, władzy wolno zdecydowanie mniej.

W powszechnym bowiem odbiorze dość wyraźnie odróżniamy na ogół satyrę, śmiech czy dobry żart od podszytej osobistą niechęcią złośliwości. Szczególnie zaś razi, a czasem rani, złośliwość silniejszych wobec słabszych, większości wobec mniejszości, władzy wobec obywateli, księcia wobec poddanych. Wtedy też polityczny żart przestaje być dla wielu satyrą czy nawet złośliwością, a staje się nieakceptowalną kpiną czy drwiną.

Dla przedstawicieli władzy – którzy zawsze postrzegani są jako silniejsi – oznacza to konieczność satyrycznego umiaru i powściągliwości. Po pierwsze zatem, rządzący niezwykle ostrożnie powinni dawać publiczny wyraz swemu poczuciu humoru, zwłaszcza wtedy gdy dotyczy ono adwersarzy, a tym bardziej wyborców. Nawet najbardziej niewinna, podszyta uśmiechem uwaga, niezależnie od intencji wypowiadającego, odczytana tu być może jako polityczna drwina czy arogancja. Po wtóre, politykom, a zwłaszcza politykom rządzącym, wypada się śmiać publicznie dużo ciszej niż innym. Zwłaszcza jeśli przedmiotem, satyry, żartu czy dowcipu nie są oni sami.

Przekonali się kiedyś o tym politycy władzy i opozycji mówiący o „moherowej koalicji" czy „gabinecie cieniasów". Przekonają się też zapewne i ci, którzy wołają dziś czasem do swych oponentów „cała Polska z was się śmieje".

Warto tu wspomnieć delikatną kwestię satyry politycznie zaangażowanej. Satyrycy, tak jak wszyscy, mają oczywiście swe polityczne sympatie i poglądy. Część z nich stara się jednak je skrywać, swój żart czy ironię kierując w różne kierunki politycznej sceny, przede wszystkim, tam gdzie znajduje się aktualnie władza. Inni swe poglądy i sympatie dość wyraźnie ujawnią, a ostrze swej satyry kierują głównie w jedną polityczną stronę.

Pojawia się tu uniwersalny kłopot. Chodzi oczywiście o moment, w którym bliscy zaangażowanym satyrykom politycy zdobywają władzę. Wtedy bowiem – przynajmniej w społecznym odbiorze – satyra zaangażowana postrzegana być może jako satyra dworska, a zajmujący się nią satyryk staje przed wyborem: zawodowa misja czy poglądy polityczne?

Nie rozstrzygając za nikogo tego dylematu, przypomnijmy tylko, że na różnych dworach rozmaici artyści i mędrcy, po to głównie przywdziewali błazeńskie maski, by swych władców mądrze krytykować, a nie im schlebiać. Błazen zaś pozostawał mędrcem lub artystą, gdy stojąc obok księcia, marszałka, szambelana, dworskich ministrów, radców i pisarzy, umiał znaleźć własną nutę, rym i ton, niekoniecznie pasujący do całego dworskiego chóru.

Tworzona w otoczeniu władzy polityczna satyra uczy bowiem, bawi i służy rządzącym głównie wtedy, gdy jest podsuwana im razem z krzywym zwierciadłem. Gdy zaś staje się jeszcze jedną szpilką do kłucia pozbawionych władzy krytyków lub adwersarzy, jej dowcip łatwo odczytany być może jako polityczna presja.

Wtedy też – nawet inteligentna – satyra miast władzy służyć, ogrzewać jej wizerunek i czynić go bliższym zwykłym ludziom, część zwykłych ludzi od władzy może odwracać. Jednych irytując, innych niepokojąc, a jeszcze innych zawstydzając.

Pułapka politycznej operetki

Humor i satyra mogą oczywiście polityczny wizerunek jakoś przybliżać i ocieplać, pod warunkiem wszakże, że nie naruszą jego istoty. Polityka bowiem, a zwłaszcza polityczna władza, nawet w wydaniu najbardziej zdystansowanych wobec siebie polityków jest zajęciem z natury poważnym. Bo ludzie nie po to wybierają tę lub inną władzę, żeby było śmiesznie i wesoło, ale odwrotnie: po to, by zbyt śmiesznie i całkiem groteskowo właśnie nie było.

Demonstrując polityczną powagę, skuteczność i przewidywalność – czego od polityków oczekują na ogół wyborcy – nie sposób rzecz jasna nie popełniać błędów, nie popadać w przesadę, nie dawać żadnych powodów do satyry, żartu czy śmiechu. Krytycznie niebezpieczny jest jednak dla każdej władzy moment przesilenia, gdy dla dużej części wyborców żart, humor czy satyra przestają być jedynie rozrywką, dodatkiem do polityki czy jej emocjonalnym wentylem i stają się głównym, a czasem jedynym językiem. To moment, w którym narastająca fala śmiechu i satyry zalewa wszelką polityczną stateczność i powagę władzy, a polityczny teatr zaczyna być utożsamiany z operetką, wodewilem, komedią lub kabaretem.

Co prowadzi, do takiego groźnego politycznie punktu? Po pierwsze, niebezpieczne jest – zwłaszcza dla wyrazistej politycznie władzy – oderwanie się od społecznej rzeczywistości i wyobraźni zwykłego wyborcy. Zbytnia przesada, patos i maniera. Gdy na politycznej scenie dominuje wyłącznie wysokie polityczne C, przesadne gesty, wystudiowane miny, nienaturalne pozy i obracanie się postaci w miejscu, w głowach części przynajmniej wyborców rodzić się może dość ważne dla polityków pytanie: czy aby na pewno jesteśmy traktowani poważnie?

Druga droga do utraty politycznej powagi jest pułapką, w którą najłatwiej wpaść, będąc w opozycji. Gdy jest się pozbawionym władzy głównym sposobem politycznego istnienia wydaje się zabieganie o wyrazistość. Można ją budować, celnie krytykując władzę, proponując oryginalną polityczną alternatywę lub prezentując własną polityczną charyzmę.

Zdarza się jednak, że goniąc za rozpoznawalnością, politycy sięgają po jeszcze jeden, dość ryzykowny sposób przyciągania uwagi, jakim jest puszczanie oka spod politycznej maski i gra różnymi konwencjami. By być zauważonym, niektórzy gotowi są dość odważnie przywdziewać bardzo różne kapelusze, wcielając się w rolę celebrytów, kpiarzy, prowokatorów czy happenerów. Zmniejszają jednak w ten sposób nie tylko dystans do swych potencjalnych wyborców, ale także kredyt ich politycznego zaufania.

Taka ciągła polityczna wesołość, prowokacja i gra konwencjami, w odbiorze publicznym zakończyć się może nie tylko utratą zaufania, ale także immanentną śmiesznością, dla której utrwalenia kabarety i satyra nie są nawet koniecznie.

Uśmiech błazna czy chichot trefnisia

Nie każdy polityczny żart jest oczywiście mądrą satyrą, i nie każdy satyryk skrytym za maską błazna mędrcem. W świecie kultury masowej polityczna satyra, dobry kabaret i życzliwy uśmiech nader często mieszają się z przygodnym chichotem, złośliwością czy zwykłą drwiną. Każdy z nas, wielkiej politycznej publiczności, na własną rękę odróżniać musi, mądry przenikliwy uśmiech Stańczyka i błazna od wesołego, ale niezbyt głębokiego, chichotu wesołka.

Szczególne jednak znaczenie rozróżnienie owo ma dla polityka. Mądra, celna i głęboka – nawet ostra – satyra jest bowiem cenną recenzją, o jaką niełatwo w politycznym świecie pochlebstw, intryg i złośliwości. Co więcej, bywa ona także bezcenną formą kontaktu z wyborcami, z ich punktem widzenia, oczekiwaniami i emocjami.

Także jednak i tu polityk unikać powinien pewnych pułapek i błędów. Pułapka pierwsza to traktowanie wszystkich żartów na swój temat ze śmiertelną powagą, prowadzić może do paraliżującego poczucia wyobcowania i osaczenia, we wrogim, niesprawiedliwym świecie. Zbyt szybkie z kolei ich ignorowanie i wrzucanie wszystkich do worka z napisem „chichot i złośliwości" odrywa od rzeczywistości, zamyka polityczne ucho na głos i emocje wyborców.

Inny często popełniany błąd to wsłuchiwanie się wyłącznie w głos satyryków sobie życzliwych. Satyra politycznie zaangażowana potrafi uśpić najbardziej czujnych i doświadczonych.

Trzecia wreszcie rzecz, która w tej sprawie politykowi może zaszkodzić, to zbyt chętne wchodzenie w rolę publicznego krytyka czy recenzenta satyry na swój temat. Podział ról między politykiem i satyrykiem jest bowiem w naszej kulturze politycznej dość wyraźny. A publiczność nie lubi, gdy się je miesza.

Autor jest dr habilitowanym i pracuje w Instytucie Politologii UKSW

Pisząc tekst korzystałem m.in. z A. Dudek, „Historia polityczna Polski 1989–2015", Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2016; A. Kucharski, „Struktura i treść jako wyznaczniki komizmu tekstów humorystycznych", Wydawnictwo UMCS, Lublin 2009; Ł. Błąd, „Satyra polityczna w festiwalowych i telewizyjnych programach grup kabaretowych w latach 1989–2007", Warszawa 2013.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

O fenomenie „Ucha Prezesa" mówią dziś niemal wszyscy korzystający z internetu Polacy. Najnowsze dzieło Roberta Górskiego i jego zespołu okazało się inteligentną, świetną warsztatowo, odważną, choć miejscami (jak to w takich przypadkach bywa) dość ostrą polityczną satyrą, która – emitowana tylko w internecie – przyciągnęła uwagę i wywołała uśmiech u milionów rodaków.

Warto na fenomen „Ucha..." spojrzeć także nieco szerzej. Uśmiechając się zatem (lub lekko krzywiąc) z politycznego dowcipu Roberta Górskiego i jego zespołu, warto jeszcze się raz zastanowić nad fenomenem humoru politycznego, a szczególnie nad tym, kiedy i komu polityczny humor i polityczna satyra w polityce mogą pomóc, a kiedy zaszkodzić. Zwłaszcza w czasach, gdy w Polsce, w Europie i na świecie politycznie do śmiechu nam coraz mniej.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia