Tajemnica sztuki. Język wzbija się w górę, twardy i przejrzysty zarazem, liryczna proza naznaczona ponadczasowym dostojeństwem i skromnością romańskich katedr. Strojące grymasy kapitele wskazują w dół na naszą nędzę, a jednocześnie odbijają w czarnych kałużach ludzkiej wojny sklepiające się ponad nimi niebo. Niesiony własną literacką sławą, początkowy „galopujący" fragment przydaje zdarzeniom oddechu, nam zaś go odbiera: „Konno, konno, konno – tak przez dzień, tak przez noc, znów przez dzień. Konno, konno, konno. I zmęczeniem męstwo przytłumione, i tak wielka, tak wielka tęsknota. Żadnej góry. Bez kresu równina. Ledwie jedno drzewo róść się waży. Jakieś chaty skulone nędznie u zamulonych studzien. Żadnej wieży. I obraz wciąż ten sam".