To może zasadniczo zmienić warunki gry. Po pierwsze, dużo mniejsze znaczenie może mieć przewaga finansowa kandydatów popieranych przez największe partie. Wykupywanie reklam na platformach społecznościowych oraz w sieci pozwala znacznie precyzyjniej je zaadresować przy równoczesnym radykalnym obniżeniu kosztów w porównaniu z reklamami klasycznymi. Po drugie, może prowadzić do nieoczekiwanych wyborczych wyników, ich „spłaszczenia". W kampanii internetowej kilka dobrych pomysłów, dobre zrozumienie działania mediów społecznościowych, może małym komitetom pozwolić zmniejszyć dystans do wielkich machin partyjnych. Kampanie viralowe, czyli oparte na pomyśle podchwytywanym szybko przez innych, rozprzestrzeniają się w sieci jak wirusy. Narodowcy i zwolennicy Janusza Korwin-Mikkego, czyli środowiska popierające Krzysztofa Bosaka, są bardzo mocni w sieci. Przesunięcie nacisku z kampanii klasycznej w kierunku internetowej może więc sprawić, że właśnie tacy kandydaci poprawią swoje wyniki.



Ale warto też chwilę uwagi poświęcić trzeciej konsekwencji, która może się okazać znacznie poważniejsza i mieć znacznie bardziej dalekosiężne skutki. Bo turbodigitalizacja kampanii związana jest z olbrzymim ryzykiem jej zhakowania. I każdy z powyżej wymienionych powodów może temu zjawisku sprzyjać. Kampania wyborcza w USA pokazała, że obniżenie kosztów reklam w sieci jest bronią obosieczną, bo trolle z moskiewskiej Agencji Badań Internetowych za raptem kilkaset tysięcy dolarów wykupywali ogłoszenia, które miały zasięgi ponadstumilionowe. Również viralowość kampanii może nie tylko stać się zaletą, ale i ujawnić wrażliwość całego systemu wyborczego. Tutaj mówimy przecież o tym, że tego typu treści tworzyć będą obce służby specjalne (raport Muellera powiązał z procesem ingerencji w amerykańskie wybory poszczególne jednostki rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU) – nie tylko organizacje terrorystyczne, ale również grupy... kabaretowe. Kampania może zostać strollowana przez zwykłych żartownisiów mogących tworzyć treści polityczne, których oryginalności nie będą pewni użytkownicy sieci.

Z tym związany jest kolejny fundamentalny problem, czyli dezinformacja. Niski poziom czytelnictwa książek, spadające czytelnictwo gazet, problemy z edukacją – to wszystko czynniki, które sprawiają, że społeczeństwem jako całością łatwiej manipulować. Im mniejsze kompetencje poszczególnych obywateli, tym większe ryzyko związane z dezinformacją. Osoba lepiej wykształcona i bardziej oczytana łatwiej wyłapie, że jakaś informacja jest sfałszowana lub zmanipulowana, ponieważ posiada odpowiednią erudycję – po prostu nowy kawałek nie będzie pasował do reszty posiadanej wiedzy. Nawet jednak nieźle wykształceni i oczytani obywatele tracą rozeznanie i zdolność odróżniania w internecie prawdy od półprawdy i fałszu. Dezinformacja zaś może kampanię wywrócić do góry nogami.

Dlatego miejmy nadzieję, że pochodzący z Wuhanu SARS-CoV-2 będzie jedynym wirusem, który uderzy w naszą kampanię wyborczą.