Z dwóch powodów. Żeby nie stawiać w niezręcznej sytuacji mojego ewentualnego następcy w PZPN, który może mieć inną wizję reprezentacji, z selekcjonerem, którego uzna za lepszego od Brzęczka. Po drugie - ze względu na mecze jesienne, które, mam nadzieję, się odbędą. Czeka nas sześć spotkań w Lidze Narodów. Proszę sobie wyobrazić, że kadra, z którą dziś selekcjoner spotkać się nie może, istniejąca tylko na papierze, przegra te mecze wyraźnie. Sami wtedy napiszecie, że trzeba zmienić trenera. A pamięta pan jakie były początki pracy Jurka? Nie wygrał żadnego z sześciu meczów, a potem, w eliminacjach prawie wszystkie.
Czyli nie będzie się liczyło to, co Brzęczek do tej pory osiągnął z kadrą, tylko wyniki i poziom gry jesienią?
Wyniki meczów jesiennych nie powinny mieć, moim zdaniem, wpływu na dalsze losy trenera. On swoje zadania wykonuje jak należy i powinien dokończyć pracę na Euro.
Wspomniał pan o mieszkaniu w Warszawie. Wychodzi pan z niego?
Codziennie rano do PZPN, a potem pracuję z domu, jak większość ludzi. Jestem z żoną, która szczęśliwie zdążyła przyjechać z Włoch, kiedy jeszcze było można. Sam bym zwariował. Z żoną jest raźniej. Jesteśmy małżeństwem od ponad czterdziestu lat i wie pan, ja Wiesię poznałem w bibliotece, a nie na dyskotece.
— rozmawiał Stefan Szczepłek