- Camp Nou to stadion jak każdy inny. Owszem, całkiem duży, ale to żadna świątynia futbolu - rzucił Juergen Klopp na przedmeczowej konferencji.
LIGA MISTRZÓW - PÓŁFINAŁY
Do środy Liverpool nie doznał tam ani jednej porażki, a dzisiejsze spotkanie zaczął tak, jakby seria rywali - 31 meczów przed własną publicznością bez porażki - nie robiła na nim kompletnie wrażenia. Jeśli marzysz o grze w finale, musisz porzucić strach. Gościom nie przeszkadzał nawet brak jednego z trzech muszkieterów ataku Roberto Firmino. Brazylijczyk nie zdążył wyleczyć kontuzji, ale jego koledzy od pierwszej minuty nacierali bez kompleksów, jakby grali na Anfield.
Barcelona pozwoliła im się wyszaleć, a niepodyktowany rzut karny (za zagranie piłki ręką przez Joela Matipa) podziałał na nią jak płachta na byka. Sygnał alarmowy wzbudzał co rusz Leo Messi (46 bramek w tym sezonie), ale to Luis Suarez cieszył się z pierwszego od roku gola w Lidze Mistrzów. Wykorzystał sprytne zagranie Jordiego Alby, wbiegł między obrońców i zmieścił piłkę między starającym się interweniować Alissonem a słupkiem.
Bramka Suareza wcale nie podcięła Liverpoolowi skrzydeł. Wręcz przeciwnie - zawodnicy Kloppa wyglądali na ludzi, którzy wierzą, że są w stanie nie tylko zremisować, ale nawet wygrać. Odwagi i pomysłów im nie brakowało, jedynie precyzji. Jak wtedy, gdy Sadio Mane urwał się obrońcom, dobiegł do piłki dośrodkowanej przez Jordana Hendersona i strzelił nad poprzeczką. Marc-Andre ter Stegen nie miał prawa się nudzić. Liverpool nie rezygnował: próbował James Milner, próbował Mohamed Salah.
Aż przyszła 75. minuta. Suarez uderzył w poprzeczkę, a Messi dobił piłkę do pustej bramki, wpisując Liverpool na listę swoich ofiar. To było 25. trafienie Argentyńczyka przeciw angielskim drużynom. Ale geniusz z Rosario nie miał dość. Jubileuszów i bramek. Sam wywalczył rzut wolny, sam go wykorzystał, mierząc w samo okienko. Tak padł jego 600. gol dla Barcy. Trudno o piękniejszy strzał - prawdopodobnie na wagę awansu do finału.