Pozwani dziennikarze, przygotowując i publikując tekst, dochowali rzetelności i realizowali misję prasy. Nie dążyli do sensacji. Mieli prawo napisać, że Romuald Szeremietiew nie potrafił wyjaśnić pochodzenia swego majątku – ocenił w środę Sąd Apelacyjny w Warszawie, oddalając apelację powoda w tej sprawie.
Artykuł sprzed 18 lat
Poszło o głośny tekst Anny Marszałek i Bertolda Kittela, ówczesnych dziennikarzy „Rzeczpospolitej", z lipca 2001 r. Napisali oni, że Zbigniew F., asystent Szeremietiewa, ówczesnego posła AWS i wiceministra obrony w rządzie Jerzego Buzka, miał w imieniu swego szefa żądać łapówek od firm zbrojeniowych. Szeremietiew miał zaś bezprawnie dopuścić F. do tajemnic resortu, a ponadto wydawał więcej, niż zarabiał, na co dowodem miał być okazały dom pod Warszawą. W wyniku artykułu Szeremietiew stracił funkcję w kierowanym przez Bronisława Komorowskiego resorcie (Szeremietiew twierdził, że późniejszy prezydent zlecił WSI inwigilowanie go; dziś twierdzi, że afera prezesa NIK Mariana Banasia przypomina jego sprawę).
Czytaj także: Marek Domagalski: Dziennikarze nie potrzebują odgórnego samorządu
W środę Sąd Apelacyjny w Warszawie prawomocnie rozsądził sprawę Szeremietiewa z „Rzeczpospolitą" i jej wydawcą i przyznał rację dziennikarzom. Jak mówiła w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Katarzyna Jakubowska-Pogorzelska, to sam powód dał pretekst do ocen jego zachowania, bo w rozmowie z dziennikarzami zapowiadał pełną współpracę z redakcją, twierdził, że udokumentuje swój majątek, w tym co do kwestii zakupu domu i samochodu, a następnie zerwał kontakty z autorami tekstu.
– Słusznie wątpliwości dziennikarzy wzbudziły wyjaśnienia powoda, które były pokrętne i niejasne, np. o prywatnej pożyczce [rzekomo od Zbigniewa F. – red.]. Musieli to ocenić przez pryzmat doświadczenia życiowego. Dlatego sąd uznał, że pozwani nie działali bezprawnie – mówiła sędzia.