Miejmy nadzieję, że modernizacja naszej floty podwodnej nie zakończy się odmalowaniem Kobbenów i puszczeniem ich na wodę na własną odpowiedzialność, licząc na to, że wygrają wyścig ze zżerającą ich kadłuby rdzą. Choć wbrew pozorom, dzięki temu możemy być i tak lepsi niż np. Niemcy. Nasi zachodni sąsiedzi, nie posiadają obecnie żadnego zdolnego do wykonywania misji okrętu podwodnego. Otóż, wszystkie są w remoncie. I tak cała niemiecka flotylla podwodna suszy się w dokach czekając na dostawy części i usunięcie usterek. Nie świadczy to najlepiej o ich zdolnościach bojowych, nie wspominając o możliwości odstraszenia kogokolwiek, no chyba, że ta sytuacja ostatecznie odstraszy nasze MON od zakupu tych cudów techniki. Owszem rozwiązania techniczne niemieckich jednostek są niewątpliwie nowoczesne, może nawet za bardzo i właśnie dlatego nie działają?

Fakt, że wszystkie wyprodukowane w Niemczech jednostki są niesprawne, pozwala również wątpić w skuteczność serwisu ich producenta. Niestety stocznie nie dają okrętów zastępczych na czas naprawy, dlatego prawdopodobną przyczyną klęski polskiej marynarki podwodnej w ewentualnym konflikcie byłby brak simeringu, tłoczka czy przekładni, a nie bezpośrednie trafienie bombą głębinową. Dodatkowo brak rakiet manewrujących powinien zdyskwalifikować tę ofertę już na wstępie. Wszelkie dyskusje, że rakiety dokupi się potem trącą amatorszczyzną. Sprawnych jednostek podwodnych potrzebujemy natychmiast. Jeśli chcemy samodzielnie odpowiadać za swoją suwerenność musimy dysponować najlepszym sprzętem tu i teraz. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której wydamy miliardy na sprzęt, który nadaje się jedynie jako materiał poglądowy dla mechaników.

Modernizacja armii to olbrzymie wyzwanie logistyczne, organizacyjne i finansowe. Wiele programów przeciąga się w nieskończoność, nie dając jednoznacznej odpowiedzi, co i za ile kupimy. Wystarczy wskazać na zamieszanie przy wyborze śmigłowca wielozadaniowego jeszcze za poprzedniej władzy. Na szczęście program Orka jest wolny od tego typu zawirowań, wydaje się być prowadzony bardziej racjonalnie i merytorycznie. Cóż z tego skoro nadal nie wiadomo jaka firma, na jakich zasadach zbuduje okręty podwodne dla polskiej Marynarki? To dziwi, zwłaszcza, że wiemy czego konkretnie nam potrzeba – okrętów z rakietami manewrującymi, które mają skutecznie zniechęcić wszelkich agresorów, przynajmniej takie są założenia. Dlatego, nie rozumiem dlaczego ktoś traktuje poważnie ofertę okrętów pozbawionych rakiet manewrujących? Może ich zaletą jest to, że są ekologiczne, bo się szybko i samodzielnie rozkładają nie zatruwając środowiska naturalnego? Bo większą część czasu spędzają w dokach, dzięki czemu nie produkują spalin i nie pogłębiają efektu cieplarnianego?

Możliwe, że przedłużający się proces decyzyjny jest efektem kwestii politycznych. Uważam jednak, że w przypadku uzbrojenia pierwszeństwo powinna mieć jego użyteczność. Nie kupujemy okrętów po to, aby zacieśniać więzi, tylko żeby odstraszać przeciwników. W przeciwnym przypadku, już zupełnie humorystycznie, proponuję zacieśnić więzi z potencjalnymi przeciwnikami, wtedy żadne okręty nie będą już potrzebne.

- dr Łukasz Kister, ekspert Instytutu Jagiellońskiego, Koordynator projektu „Dostęp do morza zobowiązuje”