Znajomego wezwała policja, by przesłuchać go w charakterze świadka. Chodziło w drobną sprawę karną. Przesłuchanie przybrało zaskakujący obrót. Młody policjant, przeglądając papiery, w pewnym momencie zbladł, przyznając szczerze, że sprawa dotyczy specjalistycznej tematyki, więc on nie wie, jak się do tego zabrać. Poprosił, aby pytania zadawała obecna na komisariacie pełnomocniczka pokrzywdzonego.
Bóg jeden wie, jak dalej potoczy się ta sprawa. W ten oto sposób zmieniona w lipcu nowa procedura karna nadziała się na koleją rafę. Założenie było takie, że policja poradzi sobie ze ściganiem przestępstw i prowadzeniem spraw na nowych zasadach, nawet w przypadku drobnych przestępstw, którymi w dużej mierze wcześniej zajmowali się prokuratorzy. Jak widać, sobie nie radzi.
Reforma od samego początku budziła sporo kontrowersji. Nie pomogły protesty, głównie prokuratorów apelujących o przesunięcie zmian ze względu na brak przygotowania merytorycznego i organizacyjnego do nowych wyzwań.
O przygotowaniu policji, która w łańcuszku nowej procedury odgrywa bardzo poważną rolę (bo drobnych przestępstw jest wiele), mówiło się mało. Wydawało się wręcz, że policja ze spokojem przyjmuje nowe obowiązki, w odróżnieniu od rozhisteryzowanych prokuratorów. Na komisariatach zorganizowano kilka szkoleń, pogadanki, ogólnie zaznajamiając funkcjonariuszy z tematem. Wszystko miało się jakoś ułożyć.
Nie ułożyło się. Dziś widać, że łańcuszek nowej procedury policja–prokuratura–sąd zaczyna poważnie szwankować. A liczba aktów oskarżenia wpływających do sądów spadła aż o 60 proc. Na domiar złego, o czym piszemy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej", nie zapewniono policji wystarczających środków w związku z nowymi obowiązkami (wysyłanie korespondencji dla stron, dokumentacja). W efekcie budżet na ten cel już został przekroczony o ponad 60 mln zł, a policja musi sięgać po pieniądze przeznaczone choćby na patrolowanie ulic.