Zmiana, wprowadzona ostatnio do Kodeksu wyborczego, jest efektem doświadczeń z poprzednich wyborów samorządowych, którym PiS stawiał najcięższe zarzuty – nawet fałszerstwa. Nigdy ich nie potwierdzono, bo nie było wiarygodnych dowodów. Nie zmienia tego fakt, że zawinił wówczas niedostatecznie przetestowany system informatyczny i ociąganie się PKW z decyzją o ręcznym przeliczeniu głosów. Nawet działający oddolnie Ruch Kontroli Wyborów nie donosił o masowych fałszerstwach. Teraz to mężowie zaufania i obserwatorzy społeczni będą patrzeć na ręce komisjom ds. prowadzenia głosowania i ds. liczenia głosów. Wolno im wiele, bo mogą naprawdę fizycznie patrzeć na ręce komisji, a nawet nagrywać przebieg liczenia głosu.