Koniec turystyki, jaką znamy

Masowe zwiedzanie najbardziej atrakcyjnych miejsc na świecie jest bliskie końca. Wkrótce będą one dostępne tylko dla najbogatszych.

Aktualizacja: 13.08.2019 15:31 Publikacja: 13.08.2019 15:21

Koniec turystyki, jaką znamy

Foto: Adobe Stock

Rosnące dochody w średnio zamożnych krajach, tani transport lotniczy, rozbudowane kempingi, możliwość taniego zarezerwowania noclegu za pośrednictwem Internetu spowodowały, że takie miasta, jak Wenecja i Barcelona muszą walczyć z napływem masowej turystyki i robią wszystko, by ograniczyć liczbę gości.

Czytaj także: Początek końca masowej turystyki? Azjatyckie raje mają dość

Nie do życia stają się dla stałych mieszkańców Rzym, Paryż, Florencja, Lizbona i Amsterdam. Na napływ turystów zaczynają narzekać także mieszkańcy Krakowa i małych miasteczek prowansalskich. Polskie wybrzeże czekałby podobny los, gdyby nie to,że „przesiewu" dokonuje kapryśna pogoda. Zadeptany przez turystów jest kambodżański Angkor Wat. Żeby wejść na Mount Everest, na nasz Giewont albo obejrzeć z bliska Machu Picchu trzeba stać w kolejce. W przypadku Everestu i Machu Picchu zdarzają się przypadki śmierci w oczekiwaniu w kolejce, bo w rozrzedzonym powietrzu trudno jest oddychać i nie wszyscy to wytrzymują. Na Islandii coraz więcej atrakcji jest zamkniętych dla turystów, mimo że ta branża gospodarki przynosi 25 proc. PKB. Światowa Organizacja Turystyki szacuje, że na świecie w 2018 mieliśmy 1,4 mld osób, które zwiedzały świat turystycznie. Dały one łączny przychód w wysokości 8,8 bln dolarów , zaś branża ma 10 proc. udział w światowym zatrudnieniu.

Podróże stały się także bezpieczniejsze, bo turyści są znacznie lepiej poinformowani, niż było to wcześniej. Coraz częściej widać na ulicach miast ludzi wpatrujących się w smartfona, bo prowadzi ich aplikacja, która nie informuje jednocześnie, że tuż obok stoją naprawdę piękne zabytki, ale pozwoli trafić do miejsca noclegu. Google opracował przewodniki po „najbardziej dzikich" krajach, a inne aplikacje służą jako tłumacze i nie ma już problemu z nieznajomością języków obcych, których,zwłaszcza dla Polaków, pozostaje potężną barierą.

Tyle,że jest i druga strona medalu dynamicznego rozwoju turystyki. Bo samo zwiedzanie ,kiedy odbywa się w tłumie zazwyczaj spoconych współtowarzyszy przestaje być tak atrakcyjne, jak było kiedyś. Zrobienie zdjęcia na paryskim Montparnasse graniczy z cudem, bo jest 100-procentowa szansa że wejdzie nam przynajmniej kilka z głów chińskiej grupy, graniczy z cudem. Infrastruktura turystyczna jest zbyt skromna ,ale trudno domagać się od władz miejskich, żeby inwestowały z coś, co jest używane jedynie 6-7 miesięcy w roku.

I z tych powodów właśnie chyba doszliśmy do momentu, że możemy mówić o nadmiernym rozwoju turystyki, którą w niektórych miejscach trzeba będzie ograniczyć. Są na to dwa sposoby: albo zagradzanie dróg taśmami, jak to robią Islandczycy, bądź wprowadzeniem naprawdę wysokich opłat za obejrzenie największych atrakcji na świecie. Za samo zwiedzanie Machu Picchu już teraz trzeba zapłacić 45 dolarów nie licząc kosztów dojazdu i noclegu (ok. 400 dol.) , zwiedzanie barcelońskiej Sagrada Familia i Parku Guell, to wydatek 51 euro. Za pobyt w Wenecji zapłacimy 4,50 euro dodatkowo za noc, a w ciągu 3 lat ta kwota dojdzie do 10 euro. Jeśli ktoś spróbuje ominąć ten podatek, grozi kara 450 euro. Od przyszłego roku ma także obowiązywać nowy podatek dla osób, które nie nocują w tym mieście i chciały je zwiedzić w jeden dzień. Ta opłata dotknie pasażerów z wielkich wycieczkowców cumujących w Wenecji. Od 1 lipca za wjazd do Nowej Zelandii oddalonej od wszystkich kontynentów z wyjątkiem Australii, trzeba zapłacić 21 dol.

Władze Amsterdamu jeszcze nie myślą o podatku miejskim, ale skasowały wszystkie ogłoszenia i odwołały akcje promocyjne „Visit Holland" z nadzieją, że to wystarczy. Nie płacimy za wejście na Plac Świętego Marka w Wenecji, ale kiedy rozsiądziemy się, żeby zrobić selfie na rzymskich Schodach Hiszpańskich, trzeba liczyć się z wydatkiem 250 euro, bo tyle wynosi mandat. Nie ma co się łudzić tanie podróże po świecie zbliżają się do końca. Przekonują się o tym wszyscy, którzy wybrali się w tym roku na grecką wyspę Mykonos, słynną z horrendalnych cen, właśnie dlatego, że jest popularna. A już z pewnością od przyszłego roku trzeba będzie płacić częściej i więcej i praktycznie wszędzie. I to nie tylko tam,gdzie ewidentnie okradają turystów.

Rosnące dochody w średnio zamożnych krajach, tani transport lotniczy, rozbudowane kempingi, możliwość taniego zarezerwowania noclegu za pośrednictwem Internetu spowodowały, że takie miasta, jak Wenecja i Barcelona muszą walczyć z napływem masowej turystyki i robią wszystko, by ograniczyć liczbę gości.

Czytaj także: Początek końca masowej turystyki? Azjatyckie raje mają dość

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację