Ominięcie wzrokiem, wydawałoby się, mało znaczącego fragmentu może mieć niemiłe konsekwencje. Okazuje się, że wymieniana w umowach ubezpieczenia należyta staranność to pojęcie niezwykle pojemne. Jeśli staranności nie dochowamy, pieniędzy z polisy nie dostaniemy! I nie liczmy na łut szczęścia.

Ubezpieczyciele rzadko są wyrozumiali dla niefrasobliwych. Zawsze za to mają stado prawników, dla których kolejny proces sądowy z klientem to sens funkcjonowania. Próba starcia z ubezpieczycielem może więc okazać się nie lada wyzwaniem. Bo on ma wszystko, co do batalii jest potrzebne: czas, pieniądze i szeregi głodnych sukcesu prawników. I jak pokazuje praktyka, często wygrywa w kolejnych instancjach.

W niedawnym orzeczeniu Sądu Najwyższego okazało się, że granica należytej staranności to jakieś 2,5 m i szyba. Za szybą był wieszak, na którym klient zostawił płaszcz z kluczykami w kieszeni. Okazało się, że nie pilnował ich dostatecznie dobrze.

Człowiek uczy się na błędach. Czasem to nauka kosztowna. Stracone kilkadziesiąt tysięcy złotych może zmotywować do czytania nawet najdrobniejszych literek.

Swoją drogą nie przekonują mnie argumenty, że nie ma się o co awanturować, bo przecież składki na autocasco zawsze mogą być wyższe. Wielka to łaska firm ubezpieczeniowych, że mogłyby zarabiać na nas jeszcze więcej. Porażona skalą tej wielkoduszności, może więc sprawię sobie choć kask do jazdy samochodem. Będę wtedy miała auto kasko i należytą staranność widoczną już na pierwszy rzut oka.