Wielka Brytania znalazła się na trzecim miejscu w sondażu IBRiS dotyczącym najbliższych sojuszników Polski w Unii. Jak w poniedziałek pisaliśmy w „Rzeczpospolitej", uznało tak 13 proc. respondentów. Pierwsze miejsce zajęły Niemcy (32 proc. wskazań), drugie Węgrzy (20 proc). Gdyby o sojuszach decydowali tylko wyborcy PiS, kolejność byłaby inna. Na pierwszym miejscu byliby Węgrzy (40 proc.), potem Brytyjczycy (22 proc.), a dopiero za nimi Niemcy (9 proc.).
Fakt, iż to właśnie Niemcy wygrywają w takim badaniu, jest zrozumiały. Gospodarka Polski w największym stopniu uzależniona jest od współpracy z zachodnimi sąsiadami. Berlin też jest najpotężniejszą ze stolic w Unii i to od jego zdania najwięcej zależy. Sondaż pokazał więc, że Polacy są realistami.
W pewnym stopniu jest to też sukces polityki prezydenta Andrzeja Dudy, który w kontrze do PiS i do rządu podkreśla kluczową rolę relacji z Berlinem.
Z kolei sukcesem PiS jest tak wysoka pozycja Węgier i Wielkiej Brytanii. Partia rządząca od kilku miesięcy promuje współpracę z tymi krajami. Jeśli popatrzeć na realny układ sił w Unii Europejskiej, jest to już mniej oczywiste. Węgrzy odgrywali ostatnio rolę enfant terrible i są obecnie niezwykle usatysfakcjonowani tym, że to Polacy stali się chłopcem do bicia. Nadal jednak Budapeszt nie ma w Unii wiele do powiedzenia: ani w gospodarce, ani w dyplomacji. Jako jeden z sojuszników są ważni, ale traktowanie ich jako głównego partnera w UE byłoby nieporozumieniem.
Sporym zaskoczeniem jest też dobry wynik Wielkiej Brytanii. Kontakty z Londynem są dla Polski oczywistym równoważeniem niemieckich wpływów w UE. Dziś ton nadają Unii Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy. Wszelako w efekcie debaty nad Brexitem rola Londynu we Wspólnocie się zmniejsza. Ten proces będzie postępował bez względu na wynik referendum. Jeśli Brytyjczycy zdecydują o wyjściu z UE, będą mieli dużo pracy z ułożeniem sobie na nowo relacji ze światem. Jeśli postanowią w Unii zostać, wówczas negocjować będą rozluźnienie europejskich więzów.