W tym jednak przypadku święta zasada wolności gospodarczej powinna zostać zawieszona. Nie byłby to bowiem zwykły interes, ale uderzenie w rodzimą przedsiębiorczość.
Akcje firm nie tylko polskich, ale i europejskich zanurkowały z powodu ograniczeń związanych z pandemią. Nie jest to efekt błędnej strategii biznesowej karanej stratami lub plajtą, jak to w biznesie bywa. To skutek tego, że z łańcucha zerwał się jeden z jeźdźców Apokalipsy i sieje wirusem po całym świecie. W takiej skrajnej sytuacji przejęcia firm nie powinny się odbywać według starych zasad.
Już na początku pandemii do wielu polskich firm docierali różni pośrednicy. Poprzez podstawione firmy i fundusze często proponowali różne interesy. Głównie kupno lub potrzebną dziś pożyczkę. Zawsze pod zastaw części lub całej firmy. W zwykłych warunkach to zjawisko normalne, bo każda firma jest towarem. Ale nie w sytuacji, jaką mamy teraz – nagłego zamrożenia gospodarki. To jak negocjować cenę wody, siedząc w płonącym budynku. Klasyczne motywy przejęć – techniczne, finansowe czy rynkowe – schodzą na dalszy plan. Pożyczki, bo one przeważają, obok zwykłego ryzyka wiążącego się z koniecznością ich spłaty są obciążone innymi zagrożeniami. Blokada konta bankowego np. uniemożliwia skorzystanie z jakiegokolwiek innego wsparcia finansowego.
Firmy bronią się przed takimi propozycjami wszelkimi dostępnymi metodami. Potrzebny jest jednak dodatkowy, mocny „bezpiecznik". Powinno stworzyć go państwo. Najpotężniejsze kraje świata już się zabrały do ochrony swojej przedsiębiorczości. Nad takim bezpiecznikiem pracuje Komisja Europejska. Margrethe Vestager, jej wiceprzewodnicząca, powiedziała wprost: „Nie mamy żadnego problemu z tym, by państwo działało jako uczestnik rynku, gdy to konieczne, by zablokować możliwość przejęcia firmy przez obcy kapitał". UE daje więc zielone światło. Polska, jak wynika z zapowiedzi resortu rozwoju, też zamierza w tej sprawie działać. Miejmy nadzieję, że proponowane rozwiązania tym razem zostaną skonsultowane ze środowiskiem biznesu.
W polskich warunkach bowiem materia jest skomplikowana. Zakaz obrotu akcjami to rozwiązanie największego kalibru. Powinno być stosowane tylko wobec spółek o strategicznym znaczeniu dla państwa. A co ze „zwykłymi" firmami? Sprawa jest delikatna. Ewentualna państwowa ingerencja we własność firm biznesowi kojarzy się z widmem nacjonalizacji. Są jednak sposoby, by ochronić polską przedsiębiorczość, nikogo nie „rozkułaczać" i dać budżetowi jeszcze zarobić. Państwo może wchodzić np. do osłabionych firm jako akcjonariusz bez prawa głosu. Zasilać je niezbędnym do przetrwania kapitałem. W normalnych warunkach, po pandemii akcje byłyby prywatyzowane. Odkupywane przez samą firmę lub kierowane na giełdę. Państwo mogłoby dzięki temu jeszcze zarobić. Akcje kupione w „koronawirusowym" dołku po czasie zyskają na wartości.