Maciej J. Nowak: „Idzie nowe” do dużych polskich miast

Im bardziej miasta będą zbliżały się do metropolii, tym lepiej. Trzeba jednak uważać, aby ich droga do rozwoju nie była zablokowana przez nadmiar biurokracji ani typowo polityczne działania – zauważa ekspert.

Publikacja: 01.04.2016 09:14

Centrum Warszawy.

Centrum Warszawy.

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Parafrazując „klasyka", można stwierdzić, że w dzisiejszych czasach „miasto określa świadomość". To, w jakiej jednostce osadniczej mieszkamy, znacząco determinuje nie tylko nasz zawód, ale także styl życia, poglądy, mody i zwyczaje. Niektórzy z tego powodu próbują wartościować swoje miejsce zamieszkania i przez jego pryzmat oceniać się lepiej lub gorzej od innych. Nie zmienia to jednak roli, jaką miasta odgrywają w kształtowaniu społeczeństwa. I nie sposób tej roli nie zauważyć.

Zresztą, gdyby tylko skończyć na miastach. W nauce miasto znacząco rozwinięte pod względem gospodarczym czy kulturalnym określane jest jako metropolia. Właściwie konkretnych definicji metropolii mamy bardzo dużo i są one różne. Nie miejsce tu na analizę ich subtelnych różnic. Niewątpliwie ważne jest przede wszystkim to, w jakim stopniu dane miasto realizuje „funkcje metropolitalne", czyli jak wpływa na rozwój gospodarczy, kulturalny czy społeczny na swoim obszarze. Jeżeli mamy do czynienia z prawdziwą metropolią, wszystkie te kwestie powinny się rozwijać w znaczącym stopniu, bardzo ambitnie, w skali widocznej nie tylko w samym kraju, ale też za granicą. Stopień rozwoju funkcji metropolitalnych badać można na różne sposoby: poprzez liczbę przedsiębiorców (w tym zagranicznych) funkcjonujących na danym obszarze, stopę bezrobocia, obroty na rynku, lokalizację ważnych obiektów nie tylko gospodarczych, ale też administracyjnych, liczbę poważnych imprez kulturalnych czy sportowych, a nawet... liczbę dziennych dojazdów do pracy w mieście.

Ważną rolę odgrywają też kwestie społeczne: stopień integracji mieszkańców czy też tzw. gettoizacji miasta (czyli tworzonych osiedli grodzonych). Ponoć w metropoliach tworzy się swoista „klasa metropolitalna" o podobnej mentalności i stylu życia, średnio kojarząca, jaki sąsiad mieszka za ścianą. Niektórzy próbują dodawać do problematyki metropolii jeszcze oceny i kwestie natury ideologicznej, ale chwilowo je pomińmy. Metropolia może być po prostu rozumiana jako kolejne ewolucyjne stadium rozwojowe przeciętnego miasta. Jeszcze kolejnym stadium miałaby być „mepalopolis" – czyli np. całe państwo składające się wyłącznie z obszarów miejskich. Albo przynajmniej obszar dostatecznie duży, mogący być państwem (tego rodzaju megalopolis możemy znaleźć np. na Wschodnim Wybrzeżu). Tak więc klasyczne znaczenie pojęcia „miasto-państwo" nabierałoby w ten sposób nowego znaczenia.

Ze stolicami województw bywa różnie

Nie sięgajmy jednak wyobraźnią zbyt daleko. Żeby myśleć o polskich „megalopolis", najpierw musimy dojść do pułapu metropolii. A w warunkach polskich bywa z nimi pewien problem. O ile Warszawa mieści się w różnych rankingach przeciętnych światowych metropolii, o tyle z innymi stolicami naszych województw jest już różnie. Nie zmienia to faktu, że większość dużych polskich miast ma ambicje, by być uznanymi za metropolie.

Co to konkretnie daje? Jakiś prestiż, niegdyś – perspektywę otrzymania większych środków rozwojowych. Dzisiaj – przede wszystkim możliwość szerszych działań instytucjonalnych. W założeniu bowiem metropolia oddziałuje na swoje otoczenie. Na to bezpośrednie – w sposób jasny do sprecyzowania, rozszerzając tam swoje obszary funkcjonalne. Mówiąc inaczej, metropolia powoli „zjada" sąsiednie gminy poprzez lokalizację tam siedzib firm czy nowych miejsc zamieszkania. W ten sposób tereny podmiejskie powoli zmieniają się w miasto (czy to się komuś podoba czy nie). Zapewne przy większości dużych polskich miast jesteśmy w stanie znaleźć gminy – teoretycznie wiejskie – ale tak naprawdę stanowiące już de facto dzielnice dużych miast. Zaznaczmy, że oddziaływanie metropolii nie jest tylko i wyłącznie pozytywne. Zwiększenie presji urbanistycznej powoduje często wymuszanie przez inwestorów konkretnych lokalizacji czy też związane z tym faktem niszczenie środowiska. Dobrze rozwinięta metropolia oddziałuje negatywnie na swoje dalsze otoczenie, nierzadko „wysysając" potencjał rozwojowy ze swojego województwa (czego dobrym przykładem może być Mazowsze).

W tym miejscu pojawia się dylemat, co z tymi faktami zrobić. Skupmy się na perspektywie metropolii i jej bezpośredniego otoczenia (tzw. obszarze metropolitalnym).

W sytuacji, gdy w różnych jednostkach samorządu terytorialnego pojawiają się coraz silniejsze związki, powstaje problem tychże samorządów, jak zapewnić swoim mieszkańcom optymalne warunki życia w nowych realiach. Jak zaplanować np. drogi publiczne czy infrastrukturę techniczną, aby dobrze się z niej korzystało. I jak zaplanować lokalizację różnych inwestycji, aby powstrzymać się przed chaosem przestrzennym. W tym miejscu zapewne u klasycznych liberałów gospodarczych zapali się czerwone światło. Jak to – pomyślą – to władza, nawet dajmy na to, samorządowa, ma nam mówić, gdzie i jak mamy mieszkać? Ano niestety, na pewne kompromisy trzeba mimo wszystko tutaj pójść. Załóżmy bowiem, że każdy właściciel będzie mógł się budować w różnych celach w zupełnie swobodny, nieograniczony sposób. Po kilku, kilkunastu latach powstałyby zmiany trudne do odwrócenia (nie zarządzimy przecież masowego wyburzania jakichś brzydkich dzielnic), a na pewno wątpliwe pod względem kompozycyjno-estetycznym czy też środowiskowym.

Nie znaczy to, że trzeba łączyć planowanie przestrzenne ze społeczno-gospodarczym ani szczegółowo organizować życie obywateli. Po prostu trzeba pamiętać o czymś takim, jak prawo całej społeczności do wartościowej pod względem funkcjonalnym, przyrodniczym czy kulturowym przestrzeni.

Nadmiar biurokracji nie pomoże

Również z tego względu samo stawianie pytań o sposób racjonalnego zagospodarowania obszaru metropolitalnego jest uzasadnione. Ale nie może to stanowić pretekstu do nadmiernej biurokratyzacji działań. A trochę w tym kierunku idą najnowsze zmiany ustawowe.

1 stycznia weszła w życie nowa ustawa – o związkach metropolitalnych. Zgodnie z nazwą powołuje ona nowe twory – związki metropolitalne, grupujące duże miasta wraz z (ujętym administracyjnie) ich otoczeniem. Konkretne związki metropolitalne zostaną wyznaczone w rozporządzeniu rządu. Będą one we własnym imieniu i na własną odpowiedzialność wykonywać zadania dotyczące planowania przestrzennego, transportu publicznego czy szeroko rozumianego rozwoju. Władze związku składać się będą z przedstawicieli gmin wchodzących w jego skład.

Związek ma prowadzić własną gospodarkę finansową. Będzie również uchwalał własne dokumenty – na przykład specjalne studium metropolitalne, związane z problematyką planowania przestrzennego. Z jednej strony umożliwi to może koordynację niektórych działań, ważnych z punktu widzenia związku metropolitalnego. Z drugiej trzeba wyrazić obawę, czy nadmiar biurokracji, różnych dokumentów rozwojowych nie zagmatwa całej sprawy. Na przykład z perspektywy mieszkańców gmin podmiejskich pojawia się jeszcze jeden szczebel władzy. Do tej pory mieliśmy skalę gminną, powiatową, wojewódzką, krajową i w jakimś stopniu europejską. Teraz dostajemy jeszcze jedną – metropolitalną. I powstaje pytanie, czy w tym kontekście różni samorządowcy realizujący różne cele po prostu się nie pogubią. A zwykli obywatele jeszcze mniej będą rozumieli z tego, jaka władza za co konkretnie odpowiada.

Owszem, czasem problemem bywa to, że jedna mała gmina nie chce koordynować swoich działań z metropolią, trochę blokując tym samym na swoim obszarze niektóre funkcje metropolitalne. Należy zatem rozważyć, czy podporządkowanie tej gminy będzie zawsze dla wszystkich korzystne (zwłaszcza jej mieszkańców). A jeżeli okazałoby się to nawet korzystne i potrzebne, to w tej sytuacji lepsze byłoby bazowanie na rozwiązaniach i instytucjach istniejących, ich modyfikacja, a nie dodawanie zupełnie nowych „ciał obcych".

Trzeba oczywiście doceniać doniosłą rolę metropolii w kształtowaniu wzrostu całego kraju. Tak więc ważne i potrzebne wydaje się poszukiwanie optymalnych rozwiązań pozwalających największe polskie miasta wspierać. Przestrzec jednak należy przed ułudą, że wszelkie problemy załatwi dodanie jakiejś nowej ustawy lub przepisów z pięknie brzmiącymi sformułowaniami. Nie tak to niestety działa.

Ważne problemy do rozwiązania

Pewna wizja rozwoju metropolii i miast została przyjęta w październiku 2015 r. w specjalnym dokumencie rządowym, „Krajowej polityce miejskiej". Wynika z niego, że istotnych zagadnień dotyczących spraw miejskich jest wiele. Jedno z nich to groźba coraz większego zatrucia powietrza w centrach większych miast. Efektem ma być promowanie publicznego transportu, a także stwarzanie lepszych warunków dla rowerzystów. Zapewne znów gospodarczy liberał na takie działania mocno się skrzywi. Zgodzić się należy o tyle, że zapewne celowe utrudnianie życia kierowcom samochodów jest zbyt daleko idące. Nie zmienia to jednak samej konieczności polepszania warunków transportu zbiorowego. I z takiej, bardziej problemowej, mniej ideologicznej perspektywy patrzeć trzeba na inne ważne zagadnienia związane z rozwojem metropolii.

Jedno jest pewne: duże miasta powinny się rozwijać.

Autor jest radcą prawnym

Parafrazując „klasyka", można stwierdzić, że w dzisiejszych czasach „miasto określa świadomość". To, w jakiej jednostce osadniczej mieszkamy, znacząco determinuje nie tylko nasz zawód, ale także styl życia, poglądy, mody i zwyczaje. Niektórzy z tego powodu próbują wartościować swoje miejsce zamieszkania i przez jego pryzmat oceniać się lepiej lub gorzej od innych. Nie zmienia to jednak roli, jaką miasta odgrywają w kształtowaniu społeczeństwa. I nie sposób tej roli nie zauważyć.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?