Chciano jednak – lekceważąc głosy licznych krytyków, także profesorów we własnym klubie – zrobić przyjemność ważnemu koalicjantowi, w efekcie sprawa przegrała w starciu z politycznym pragmatyzmem i... mleko się rozlało. Ale nie byłoby teraz dobrze wycierać je ścierką i wylewać do ścieków, trzeba to mleko wypić – odsiewając śmieci.
Usprawiedliwieniem dla reformy miało być dalekie miejsce polskich uczelni w światowych rankingach. Jednakże przejmowanie się tzw. listą szanghajską to nieporozumienie, bo porównuje ona uczelnie nieporównywalne, a martwienie się, że jesteśmy na niej daleko, to niepotrzebny prowincjonalny kompleks. Rzecz nie w miejscu na liście, ale w stworzeniu odpowiednich warunków, by uczeni mogli na swych uczelniach dobrze pracować. Jak w każdym przedsięwzięciu, po to, by osiągnąć sukces, trzeba zainwestować i postawić na właściwych ludzi – a nauka jest najważniejszym narodowym przedsięwzięciem. Rozumiano to po wyzwoleniu 100 lat temu, ale po wyjściu z komunizmu dyletanckie przywództwo potraktowało ją jak niepotrzebny budżetowy balast.
Nie każdy musi strzelać gole
Ustawa zawiera pewne pozytywne elementy, jej założenia i cele zostały w zasadzie dobrze przyjęte przez środowiska naukowe. Ale założenia i cele to jedno, a wykonanie to drugie. Minister skorzystał z prawotwórczej pracy ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia, jak funkcjonuje nauka. Kiepski efekt ich pracy można jednak naprawić, usuwając z ustawy przynajmniej najważniejsze szkodliwe elementy.
Po pierwsze, trzeba uwzględnić specyfiki kierunków uczelni uniwersyteckich i nie narzucać uśrednionych reguł, które prowadzą do podziału na lepszych (powyżej średniej) i gorszych (poniżej). Uniwersytety to uczelnie, które mają realizować postulat uniwersalności nauki, budować uniwersum, „wszechświat" ludzkiej wiedzy i umiejętności, a każda z nich ma swoją specyfikę i odmienną charakterystykę; i każda jest jednakowo ważna dla rozwoju gospodarki, kultury, także innych nauk i dla rozwoju osobistego ludzi. Każda jest potrzebna, tak jak w drużynie piłkarskiej musi być miejsce dla obrońców, pomocników, skrzydłowych i atakujących – i jest niemożliwe, by wszyscy strzelali bramki. Sponsor drużyny, który by powiedział, że „nie będzie dawał pieniędzy na darmozjadów, którzy nie strzelają bramek", lub gdyby wprowadzał „system motywacyjny" wynagradzający tylko tych, którzy strzelają bramki, nie tylko spowoduje, że piłkarze nie będą współpracować w trakcie gry i doprowadzi do konfliktów w drużynie, ale też z pewnością doprowadzi do spadku drużyny do najniższej ligi.
Każdy trener piłkarski wie, że choć bramkarz czy obrońca mogą czasami strzelić gola, to robią to rzadko. Nie będzie ich jednak z tego powodu gorzej oceniał, bo strzelanie goli nie jest ich zadaniem. Minister też to wie – musi tylko zrobić jedną operację intelektualną: mówiąc żargonem naukowym, operację transformacji tej wiedzy na obszar nauki, bo z różnymi dyscyplinami nauki i z różnymi uczonymi w ramach poszczególnych dyscyplin jest podobnie jak z drużyną piłkarską.