Przed wyborami rząd nie chce zadzierać z Solidarnością. Dlatego nie wycofa się z planu przykręcenia śruby sklepom. W przyszłym roku wszystkie niedziele będą bez zakupów. Obowiązek wykonania intelektualnego salta mortale i znalezienia uzasadnienia dla podjętej we wtorek decyzji przypadł w udziale Ministerstwu Przedsiębiorczości i Technologii. Lektura opublikowanego w środę raportu tegoż resortu pokazuje, jak w celach politycznych można sprzeniewierzyć się misji zapisanej w nazwie ministerstwa. Bo przecież biurokratyczne bariery budowane w imię ideologii nie mają nic wspólnego ze wspieraniem wolnej przedsiębiorczości.
Ministerstwo publikuje w raporcie dane pokazujące, że w ubiegłym roku, gdy zakaz wprowadzono (wypadła połowa handlowych niedziel), ubyło aż 6,2 proc. małych sklepów. Właśnie tych, którym miał w myśl zamierzeń pomysłodawców pomóc. Jednocześnie przybyło 3,6 proc. supermarketów i 4,1 proc. dyskontów, ponad dwa razy więcej niż w ostatnim roku bez zakazu. A przecież w myśl zapewnień pomysłodawców miał on ekspansję handlu wielkopowierzchniowego powstrzymać.
I oto z takiego zestawu danych Ministerstwo Przedsiębiorczości wyciąga wniosek przeciwny do tego, jaki podsuwałaby logika. Proponuje więcej tego samego, a wiec niezmieniane przepisów przewidujących całkowitą eliminacje niedzielnego handlu już w przyszłym roku.
Czytaj także: Szeroki front przeciwników zakazu handlu
Co ciekawe, dodaje, że „niezbędne jest przeprowadzenie pogłębionego badania i obserwacji handlu detalicznego oraz oddziaływania ograniczenia niedzielnego na placówki małego formatu”. A przecież to właśnie ten raport miał zawierać wnioski z pogłębionej obserwacji handlu i badań wpływu zakazu na małe sklepy.