Agencja S&P podnosząc rating, błyskawicznie zyskała w oczach polityków PiS. Teraz już nie jest jedną ze „skompromitowanych” instytucji, których żaden szanujący się inwestor zagraniczny nie słucha. Kiedy w styczniu 2016 roku obniżała Polsce rating, Paweł Szałamacha, ówczesny minister finansów oceniał też, że S&P nie bierze pod uwagę zjawisk gospodarczych, koncentruje się na polityce.

„Całe to obniżenie nie jest jakimś bardzo niepokojącym sygnałem” - bagatelizował Mateusz Morawiecki, wówczas jeszcze wicepremier. Przy okazji zwracał uwagę na korzystne dla eksporterów osłabienie złotego.

Czytaj także: S&P podwyższył rating Polski do poziomu sprzed PiS

Dziś ton wypowiedzi jest zgoła inny. Teraz agencja jest „znakiem drogowym” dla nas i dla inwestorów, których można w większej liczbie przyciągnąć, znakiem, że idziemy w dobrym kierunku. Politycy PiS widzą decyzję agencji jako wyraz uznania dla dokonań gospodarczych rządu, o jej „politycznym” charakterze nie ma już mowy. W TVP Info Mateusz Morawiecki tłumaczył, że jest to „potwierdzenie bardzo dobrego stanu polskiej gospodarki i finansów publicznych, że program uszczelnienia podatków działa”. „To zasługa Was wszystkich” - przekonywał Polaków ze szklanego ekranu, jakby wykonali zadanie wagi państwowej.

Ocena działań agencji i skutków jej decyzji zmieniła się diametralnie. Ale i zmieniło się postrzeganie wiarygodności kredytowej Polski przez samą agencję. To bardzo cieszy. Dziwi za to trochę, że tak renomowana i skupiająca najlepszych analityków instytucja namyślała się przez trzy lata, a jej opinia brzmi teraz, jak gdyby dotyczyła jakiegoś innego kraju. Dlaczego zmieniła zdanie na plus akurat teraz, gdy koniunktura światowa pogarsza się, co może mocno uderzyć w naszą gospodarkę, która już spowalnia, a zagrożenia związane z wymiarem sprawiedliwości i konfliktem z Brukselą tylko jeszcze przez te trzy lata narosły? W ten sposób potwierdza tylko, że postąpiła pochopnie. Na pewno nie jest to dla agencji ratingowej powód do chluby.