Legia musiała grać przy pustych trybunach w Lidze Mistrzów. Czarę goryczy przelał bulwersujący atak warszawskich zadymiarzy na kibiców z Amsterdamu w jednym z klubów nocnych na Pradze. Wtedy– wedle popularnej opinii – rząd powiedział „dość!” i postanowił rozprawić się z tym utrapieniem raz na zawsze.

Wydawało to się wręcz niemożliwe. W końcu z problemem tym zmagał się wówczas cały świat. Różne kraje poszukiwały skutecznych rozwiązań. Anglia próbowała wyrzucić „hoolsów” ze stadionów, podwyższając ceny biletów i zamykając piłkarskie areny przed społecznym marginesem. Skutecznie, ale nie do końca! Niemcy postawiły na współpracę klubów ze środowiskami kibicowskimi i - wręcz przeciwnie – otwierały stadiony jak najszerzej. Ale i tam zdarzały się agresywne wybryki, bo wszędzie problemem zajmowano się po łebkach.

Jedynie w Polsce przyjęto rozwiązania systemowe - wprowadzano szeroką reformę edukacji. Zastanówmy się, jak wyglądałyby dziś nasze lasy (bo ustawki), ulice, bary i stadiony, gdyby do podstawy programowej z lekcji wychowania fizycznego nie wprowadzono na stałe nauki „zasad kulturalnego kibicowania”. Ostatecznym ciosem dla chuligaństwa okazały się oczywiście wykłady o „przestrzeganiu reguł w trakcie rywalizacji sportowej” oraz ćwiczenia praktyczne z „szacunku dla rywala”.

Zmiany te do dziś przypisuje się PiS. Rozmaici eksperci darli wówczas szaty, że z matematyki znika trygonometria, a na WF-ie uczniowie będą uczyć się machania pomponami (co za krótkowzroczność!). Jednak warto po latach oddać sprawiedliwość rządom Platformy Obywatelskiej.

To minister Katarzyna Hall zrewolucjonizowała podstawę programową dla klas 4-6 z wychowania fizycznego już we wrześniu 2009 roku. PiS skorzystał jedynie na tym, że to za ich rządów kulturalni i obyci absolwenci hallowskiej podstawówki dojrzeli i zasili szeregi kibicowskiej braci. Trzeba było kilku lat, by chuligani stali się wspomnieniem równie odległym jak Wandale. Trudno uwierzyć, że dawniej latami lamentowano na nieudolne państwo, bezradne wobec chuligaństwa...