Miasta konkurują, gminy wiejskie zresztą też. Ale szczególnie konkurują miasta na prawach powiatu. Jest ich 66, liczą ponad 12 milionów mieszkańców, 32 proc. całości Polski. Często tracą mieszkańców, którzy się wyprowadzają. Muszą więc być atrakcyjne, dla nich i dla biznesu. Co jest sensem ich konkurowania? Lepsze miasto, piękniejsze miejsca, intrygujące nowe usługi, zawsze dostępne i coraz tańsze, ciekawa praca dla mieszkańców. Ale też poczucie, że jesteśmy u siebie, czyli mamy wpływ na to, co się dzieje w naszym otoczeniu. Odczuwanie poczucia wspólnoty miejskiej, dialog, komunikacja, informowanie. Piękne miejsca to zdolność współpracy władz i inwestorów, przy kreatywności architektów. Ale kto ma zapewnić usługi? Niektóre tradycyjnie są w gestii miast. Transport, woda, ścieki, sprzątanie i zieleń publiczna. Bo konkurowanie to zarówno budowanie pięknych miejsc, jak i szerokiej gamy usług. Według UE priorytety miast na 2014–2020 to badania, dostępność, konkurencyjność MŚP i gospodarka niskoemisyjna, czyli czyste powietrze. Według analiz polskich miast to głównie mobilność. A więc transport publiczny. To plany transportu publicznego, które przygotowują wszystkie duże miasta, ale to też podróżni z sąsiednich gmin, szczególnie w obszarach aglomeracji, również koszty. Dla Warszawy komunikacja to prawie 4 i pół mld złotych, 30 proc. całego budżetu. Usługi przewozowe to 2,7 mld złotych, ale tylko 30 proc. pochodzi z opłat za bilety. To oznacza, że resztę trzeba dopłacić z budżetu miejskiego. Do biletu za 4,40 dopłacamy 10,26 zł. W mniejszych miastach jest może łatwiej, w aglomeracjach trudniej.

Oprócz transportu publicznego miasta inwestują w rozwój transportu rowerowego, w sieci wynajmu rowerów, a teraz już skuterów, w przyszłości samochodów elektrycznych. Dla Warszawy wynajem rowerów to koszt ponad 6 milionów, a tylko 2 miliony dochodu. Ale jest atrakcją i buduje poczucie przyjaznego miasta. Ta przyjazność musi być powiązana z drogami rowerowymi, czyli infrastrukturą usług miejskich, terenów sportowych, parków, urządzonych nadbrzeży. Miasto kosztuje. Jak chociażby woda, którą już prawie wszędzie możemy po prostu pić z kranu, czy miejskie ogrzewanie.

Nowe usługi to głównie wynajem. Miasto staje się miejscem wynajmu różnych możliwości. Bo to i transport, i miejsca imprez, i mieszkania. Wynajem mieszkań w ramach Airbnb czy Booking.com, rowerów, samochodów. Czy Uber, w którym prywatne samochody wynajmujemy z kierowcą. Nieuczciwa konkurencja wobec licencjonowanych taksówek, ale większa mobilność i mniej potrzeb parkingowych. To też nowe formaty usług miejskich. Nazwy Mobike, Veturilo, Scroot to nowi gracze usług wynajmu. Miasto staje się swoistego rodzaju wielką wypożyczalnią usług również i tych ze sfery kultury. Jak za to płacić? Bo przecież dopłacamy do tych usług. Nie tylko przez ich dofinansowanie, ale również infrastrukturę, sieci dróg, ścieżek rowerowych, lokalnych parków czy osiedlowych stadionów. Kiedyś, w XIX wieku, wstęp do parku był płatny. Dzisiaj jeszcze wstęp na basen jest płatny, choć już nie wszędzie, w aquaparkach zamawiamy dla szkół godziny zajęć. Do muzeów są jeszcze bilety, ale mamy Noc Muzeów. A więc odchodzimy od płatności indywidualnej. Bo usługi powinny być dla wszystkich, jak demokracja miejska. Zaczynamy więc budować płatność zbiorową. Czyli coś na kształt bezwarunkowego dochodu podstawowego. Może więc w mieście należałoby pomyśleć o ryczałcie miejskim. Takiej karcie miejskiej która pozwalałaby na korzystanie z usług miejskich, ale tylko tym, którzy są jego mieszkańcami. Kupili ją, mogą więc głosować na swój samorząd, ale też płacą tu podatki. Czyli są obywatelami miasta. Może to będzie przyszłość systemu podatkowego. Bo przecież dzisiaj z naszych podatków osobistych na miasto idzie prawie 50 proc. PIT, ale w skali całego miasta stanowią one tylko 25 proc. Reszta to subwencje państwa, podatek od nieruchomości i opłaty. Warto więc, abyśmy pomyśleli o karcie miejskiej jako formule wspólnego podatku dla miasta i dla wygody jego mieszkańców. ©?