Mimo że oficjalnie dostępna jest tylko w USA, Japonii, Australii i Nowej Zelandii, aplikacja Pokemon GO zdobywa popularność na całym świecie. Udostępniona na początku lipca przez Nintendo i Niantic, pod względem liczby użytkowników pokonała już Twittera. Wirtualna zabawa udowodniła jednak, że może też powodować realne problemy – także prawne.
Na razie problem pokemonów może wydawać się wakacyjną ciekawostką. Przykład tej aplikacji pokazuje jednak, jak szybki będzie rozwój tzw. rozszerzonej rzeczywistości (ang. Augmented Reality), czyli łączenia świata realnego z komputerowym.
– Ciężko powiedzieć, jak szybko ta technologia będzie się rozwijała, ale przy obecnym postępie technicznym może to już być kwestia nie lat, ale miesięcy – mówi Włodzimierz Schmidt, prezes zarządu IAB Polska. – Może to tworzyć nowe problemy na rynku reklamy, np. komu płacić za wirtualną reklamę na ścianie realnego budynku.
Zabawa polega na łapaniu stworów z popularnej w latach 90. serii gier i kreskówek. Pokemony nakładane są komputerowo na obraz rejestrowany przez kamerkę smartfona, a geolokalizacja pokazuje, jak daleko i w jakim kierunku trzeba się udać, by je znaleźć. Użytkownik spaceruje więc po okolicy i szuka.
Znane są już przypadki, gdy aplikacja doprowadziła kogoś do ludzkich zwłok w rzece albo była stosowana przez złodziei do wabienia ofiar. W mediach pojawiają się też doniesienia, że ludzie używają Pokemon Go nawet w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie czy Muzeum Auschwitz-Birkenau. Wywołało to uzasadniony sprzeciw tych instytucji, domagających się usunięcia ich z aplikacji.