Ponad 40 utworów, które znalazły się w programie Festiwalu Krzysztofa Pendereckiego, dla wielu kompozytorów mogłoby być dorobkiem niemal całego życia. W przypadku tego twórcy to zaledwie skromna część tego, co napisał.
O tajnikach komponowania opowiada natomast niezbyt chętnie. – Muzyka jest abstrakcją i trudno o tym mówić – powiedział niedawno. – Gdy siadam do stołu, aby pisać, mam już pomysły. Bardzo łatwo mi to przychodzi. Trzeba tylko wybierać i zapisywać to, co jest najważniejsze. Plewy wyrzucać, bo każdy ma różne – dobre i złe – pomysły, więc zostawiać tylko te dobre i wtedy powstaje utwór.
Kolorowe nuty
Tylko pozornie jednak ta czynność jest tak prosta. – Myślę, iż artysta tak naprawdę do końca nie wie, jak powstaje jego dzieło – wyznał mi kiedyś. – Owszem ma koncepcję, może ją dokładnie opisać, ale gdy przychodzi moment pracy, włącza się coś niezdefiniowanego, a istotnego. Pisze się na przykład symfonię, która ma swoje tematy, ale oto łączniki między nimi, epizody, stają się jeszcze ważniejsze. I rozbijają formę od środka, cała koncepcja się wali i powstaje zupełnie inny utwór.
Ważną cechą Krzysztofa Pendereckiego jest systematyczność i umiejętność koncentracji. Do legendy przeszły opowieści, jak w młodości komponował po prostu w krakowskiej kawiarni „Jama Michalikowa", gdzie zamawiał śniadanie lub lody i miał lepsze warunki niż w maleńkim mieszkanku. Od lat wstaje bardzo rano, by, jak mówi, w ciszy mieć chwilę czasu na zrobienie artystycznego rachunku sumienia. Tak zaczyna każdy dzień.
Z jego muzycznych rękopisów urządza się wystawy, bo są jak abstrakcyjne rysunki. – Zawsze piszę szkic partytury, używając różnych kolorów – mówi. – Dla przykładu: komponując jakieś miejsce na instrumenty dęte blaszane, używam czerwonego, a smyczki oznaczam zielonym. Oczywiście to się zmienia, ale zawsze kolor jest ważny w pierwszym szkicu, kiedy to rysuję sobie muzykę, a potem dopiero znajduję dźwięki.