Tegoroczna gala nagród amerykańskiego przemysłu muzycznego odbyła się w cieniu śmierci koszykarza Kobe Bryanta.
Zdecydował o tym czas – do katastrofy helikoptera ze sportowcem na pokładzie doszło przed galą, a także miejsce – arena Steples Center jest siedzibą drużyny Los Angeles Lakers. Motyw hołdu dla Bryanta przewijał się w słowach, w koszulkach, piosenkach, a także gestach.
– Kobe oraz wszyscy ci, którzy zginęli tragicznie w wypadku, są w naszych sercach – powiedział Alicia Keys, która prowadziła galę.
Triumfatorką okazała się 18-letnia Billie Eilish, chociaż to raperka i tancerka Lizzo miała od niej więcej o dwie nominacje, bo aż dziewięć. Dokonania Billie są jednak poważniejsze. Zanim w grudniu skończyła 18 lat, śpiewając „powinniście zobaczyć mnie w koronie", wydała debiutancką płytę. Do dziś kupiło ją prawie 5 mln fanów na świecie, co da się porównać z dokonaniami poprzedniego króla pop Eda Sheerana.
Billie wykonuje ambitną formę minimalistycznego elektropopu. Utwór „Bad Guy" zwyciężył w kategorii piosenka i nagranie roku, płyta „When We All Fall Asleep, Where Do We Go?" dostała tytuł albumu roku i najlepszego wokalnego albumu pop, zaś Billie Eilish wygrała jako najlepsza nowa artystka. Brat piosenkarki Finneas O'Connella otrzymał Grammy za produkcję albumu, nagrodzono też realizację.