Najkrótsza prezentacja Andrzeja Boreyki powinna wyglądać tak: dyrygent krążący między Ameryką, gdzie obecnie kieruje Naples Philharmonic, a Europą, gdzie mieszka w Hamburgu z rodziną i gdzie jest zapraszany przez orkiestry z różnych krajów.
– Są tylko dwa wielkie zespoły na świecie, którymi nie dyrygowałem: Wiedeńscy Filharmonicy i Bayerische Rundfunk – powiedział mi niedawno półprywatnie, bo jest skromny.
Powroty do Polski
Co zatem skłoniło go, by przyjąć propozycję zostania dyrektorem muzycznym Filharmonii Narodowej? – Ma ona świetną orkiestrę z tradycjami – odpowiada mi. – Zaczytywałem się też ostatnio w książce Romana Jasińskiego „Koniec epoki” pokazującej, że życie muzyczne w Warszawie w dwudziestoleciu międzywojennym stało na światowym poziomie. Pomyślałem sobie, dlaczego teraz nie mogłoby tak być? Mamy w Warszawie wspaniałych muzyków i publiczność. Wiem, bo od lat śledzę, co tu się dzieje. Oczywiście, pozostaje kwestia pieniędzy, tutaj sytuacja jest daleka od ideału, ale Filharmonia Narodowa może już sobie pozwolić na zapraszanie tych solistów i dyrygentów, z którymi nasi muzycy powinni współpracować. No i mamy znakomity chór.
Od kilkunastu lat bywa w Polsce regularnie, choć rzadko, prowadząc gościnnie koncerty w Warszawie, Poznaniu czy Katowicach. Teraz podejmuje kolejną próbę, by mocniej się tu zakorzenić.
Pochodzi z rodziny polsko-rosyjskiej. Jego ojciec studiował w ówczesnym Leningradzie i poznał Rosjankę. Ożenił się, w 1957 roku urodził się im syn Andrzej, z którym przenieśli się do Poznania. Małżeństwo nie wytrzymało próby czasu – matka i syn wrócili do Leningradu.