Kiedy 14 lat temu zdecydował się pan na pierwszą transmisję operowego spektaklu z Metropolitan, spodziewał się pan, że pomysł odniesie globalny sukces?
Zależało mi przede wszystkim na umocnieniu relacji z publicznością w USA i za granicą, ale nie czułem się pionierem. Już w latach 30. XX wieku te spektakle były odbierane przez radio nawet w Europie, ale w naszych czasach należało szukać innego medialnego kontaktu z widownią. Pewną inspiracją dla nas były telewizyjne inscenizacje operowe, które cieszyły się dużą popularnością. Problemem były koszty, zdecydowanie wyższe niż w przypadku dawnych transmisji radiowych. Okazało się jednak, że telewizyjny przekaz może być również dużym sukcesem komercyjnym i muszę przyznać, że to najbardziej mnie zaskoczyło.
Widzów ciągle przybywa?
Widownia dynamicznie rosła w pierwszych latach, od pewnego czasu utrzymuje się na mniej więcej podobnym poziomie. Jesteśmy oglądani w 72 krajach, w ponad dwóch tysiącach sal kinowych czy teatralnych. Cieszę się, że jest w tym towarzystwie Polska i to z bardzo dużą publicznością.
Których krajów panu brakuje wśród odbiorców?