Przeżyła 85 lat, jej biografia miała momenty pełne artystycznych problemów i niezwykłych, oszałamiających sukcesów. I był ostatni okres działalności, kiedy w smutny sposób wyprzedawała resztki swej dawnej legendy.
Nie od początku świat zachwycił się jej zjawiskowym głosem o urzekająco miękkich pianach, o jakich inne śpiewaczki mogą tylko marzyć. To prawda, że została dostrzeżona szybko, bo w dużej roli zadebiutowała już w 1956 roku, była to Mimi w „Cyganerii” Pucciniego. Tym niemniej zainteresowały się nią głównie teatry niemieckie, gdzie usiłowano wtłoczyć ją w repertuar zupełnie dla niej nieodpowiedni.
Dziś trudno uwierzyć, ale Montserrat Caballé na początku kariery występowała w „Parsifalu” Wagnera czy jako tytułowa Salome w dramacie Richarda Straussa. Była już po trzydziestce, gdy na jednym z koncertów w Nowym Jorku publiczność oniemiała wręcz z zachwytu słuchając jej w repertuarze, do jakiego była stworzona – we włoskim belcancie.
W dziełach Belliniego i Donizettiego zawojowała świat w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Nazwano ją La Stupenda (Zachwycająca), bo głosem potrafiła wyśpiewać wszystko. Stopniowo zresztą rozszerzała repertuar o dzieła Verdiego czy role bardziej dramatyczne jak tytułowa bohaterki „Toski” Pucciniego.
Na dodatek był to okres fonograficznego boomu, który po wynalezieniu płyty CD, ogarnął świat, więc Montserrat Caballé praktycznie nie wychodziła ze studia, nagrywając kolejne opery, dobrawszy sobie najlepszych partnerów. Była zresztą bardzo życzliwa dla kolegów, wielu z nich pomogła, to ona w Barcelonie odkryła młodszego o 13 lat José Carrerasa i potem dbała o to, by bywał jej scenicznym partnerem.