O działkach rekreacyjnych mówi pośredniczka Joanna Lebiedź, właścicielka biura Lebiedź Nieruchomości:
W czasach zamierzchłej komuny oczywistym było, że mieszkań nie ma. Młodzi dość szybko zakładali rodziny, szybko pojawiały się dzieci, ale wciąż mieszkali kątem u rodziców.
Na 50 - 60 mkw. mieszkały zazwyczaj dwie rodziny - dziadkowie, ich dzieci i wnuki. Wczasy nad morzem były luksusem. Fantastyczną odskocznią, a jednocześnie rajem dla dzieciarni, były działki rekreacyjne na niedalekich peryferiach miast, przeważnie na skraju lasu, blisko rzeki czy jeziora.
Miejsca, gdzie każdy miał więcej przestrzeni życiowej, a maluchy mogły korzystać z wszelkich dobrodziejstw natury: świeżego powietrza, własnych owoców i warzyw. I mleka od krowy z pobliskiego gospodarstwa. Gdzie można było spędzać każdą wolną chwilę - od wczesnej wiosny do później jesieni. I to wszystko "na własnym".
Niewiele ponad dekadę od tych przaśnych czasów rynek nieruchomości przeszedł ogromną transformację. Młodzi mogli pozwolić sobie na własne mieszkania, które dość szybko zamieniali na domy jednorodzinne na obrzeżach miast. Domy z ogrodem zapewniającym kontakt z przyrodą i jednocześnie absolutnie wypierającym potrzebę korzystania z działek rekreacyjnych z domkami o średnim, peerelowskim standardzie. Rekreacja ta nagle okazała się być nikomu niepotrzebna.