– Chciałbym, żeby decydenci nie kazali płacić obywatelom za to, by mogli żyć – mówi Damian Peryt, 37-letni ratownik medyczny, od pięciu lat chory na zaawansowanego raka jelita grubego. Dla niego, podobnie jak dla ok. 1500 innych osób w Polsce, jedyną szansą na przedłużenie życia jest dostęp do kolejnych – III i IV linii leczenia nowotworu. Stosowane w nich leki są refundowane w 24 krajach Europy. Niestety – nie w Polsce.
Choroba przewlekła
Sytuacja chorych na raka jelita grubego jest w Polsce dramatyczna – codziennie z jego powodu umierają średnio 33 osoby. Co roku diagnozuje się 17 tys. nowych przypadków, a co czwarty pacjent ma od razu postać rozsianą – przerzuty do innych organów.
Do niedawna chorzy z zaawansowanym stadium nowotworu mieli szansę na przeżycie zaledwie kilku miesięcy. Dzisiaj – dzięki nowym lekom i terapii sekwencyjnej, czyli stosowaniu kolejnych linii leczenia – mogą przez wiele lat żyć z rakiem jak z chorobą przewlekłą. Skuteczność leczenia i długość życia chorego zależą jednak od tego, ile opcji terapeutycznych ma do dyspozycji lekarz.
Od połowy 2017 roku chorzy na zaawansowanego raka jelita w Polsce mają już dostęp do nowoczesnych leków w I i II linii leczenia. Stosuje się w nich, obok różnych schematów chemioterapii, leki celowane antyEGFR oraz leki antyangiogenne. Niestety, wielu pacjentów po pewnym czasie potrzebuje kolejnych linii leczenia – III, a potem IV. Dzięki dwóm pierwszym sekwencjom terapii często są w dobrym stanie ogólnym. Dostęp do kolejnych leków jest dla nich jedyną szansą, by tę sprawność zachować.
– Choroba może zdarzyć się każdemu. Ale nikt nie chciałby być w sytuacji, że po ciężkim leczeniu, kiedy zaczyna już w miarę normalnie funkcjonować, zderza się ze ścianą. Dowiaduje się, że za dalsze leczenie trzeba zapłacić – mówi Damian Peryt. Od ponad dziewięciu miesięcy sam finansuje lek, dzięki któremu nadal żyje. Może pracować, ratując zdrowie i życie innych. – Tylko przez kilka dni w miesiącu, kiedy lek się skumuluje w organizmie i powoduje dolegliwości, mam przerwę w pracy. Ale we wrześniu nie opuściłem ani jednego dnia – zaznacza. Jego żona, dr Magdalena Peryt, która od początku wspiera go w walce o dalsze leczenie, przyznaje: – W pewnym momencie terapii wiedzieliśmy już, że lek, który bierze mąż, jest ostatnim lekiem refundowanym i w ciągu roku będzie potrzebował kolejnej linii leczenia, która refundowana już nie jest. Od razu zaczęliśmy gromadzić pieniądze, żeby mieć chociaż na początek terapii. Myśleliśmy, że w międzyczasie coś się zmieni, niestety, nic takiego się nie stało.