Komunikat:
W szpitalu przy ul. Garncarskiej w Krakowie znajduje się obecnie Narodowy Instytut Onkologii, który podlega ośrodkowi w Warszawie. Do placówki trafiają pacjenci z najcięższymi i najtrudniejszymi przypadkami.
Dwa lata temu w sierpniu dyrektorem placówki został dr Konrad Dziobek, były pracownik m.in. szpitala Rydygiera w Krakowie oraz były sekretarz Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Prywatnie mężczyzna jest także przyjaciel prezydenta. Ministerstwo Zdrowia potwierdziło w rozmowie z Onetem, że na stanowisko nie trzeba było przeprowadzać konkursu. Nie wiadomo jednak, czy na wybór dyrektora miała wpływ jego znajomość z prezydentem. Kancelaria Prezydenta podkreśliła, że dr med. Konrad Dziobek jest “ceniony przez prezydenta zarówno jako lekarz, wieloletni nauczyciel akademicki, jak i przedsiębiorca”.
Pracownicy, którzy na początku sierpnia 2018 roku przyszli do pracy, zastali w szpitalu wiceministra zdrowia wraz z dyrektorem Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie, którzy poinformowali o zmianie na stanowisku dyrektora - informuje Onet.
Od ubiegłego roku w placówce trwa konflikt między pracownikami a dyrekcją. W ostatnim czasie spór ten narasta, gdyż personel ma zastrzeżenia do sposobu kierowania instytucją przez obecnego dyrektora. Problemy rozpoczęły się wiosną zeszłego roku, gdy z pracy odszedł dr Marek Ziobro. Władze placówki żądały od niego, aby zwolnił 10-15 proc. swojego zespołu. Wypowiedzenia złożyło wówczas dziewięciu onkologów. “Pragniemy poinformować, że powyższą decyzję podejmujemy z żalem, jednakże mamy nadzieję, że 100 proc. redukcja etatów lekarzy specjalistów zatrudnionych w Klinice Onkologii Klinicznej poprawi trudną sytuację finansową Instytutu” - napisano w piśmie do dyrektora.
- Za kadencji dyrektora Dziobka wprowadzono pewne ograniczenia, jeśli chodzi o liczbę pracowników. Dla mnie pierwszym większym problemem było zlikwidowanie stanowisk zastępców kierownika kliniki oraz kierownika oddziału dziennego. W tych dwóch miejscach prowadzi się dość niebezpieczne leczenie, jakim jest chemioterapia. Stwierdziłem, że likwidacja tych stanowisk pogarsza bezpieczeństwo pacjentów i dodatkowo wiąże się z utratą specjalistów (odszedł z tego powodu lekarz z wieloletnim doświadczeniem) i dałem temu wyraz w piśmie do dyrekcji. Uznano mnie za osobę idącą pod prąd polityki dyrekcji. Padł pierwszy sygnał, bym się zastanowił, czy chcę dalej pracować na swoim stanowisku - powiedział w rozmowie z Onetem dr Ziobro. - W instytucie to zmniejszanie się personelu postępowało bardzo szybko. W grudniu 2018 r. miałem 12 specjalistów zatrudnionych w klinice i oddziale dziennym, a w maju pojawiła się perspektywa, że lekarzy będzie ośmiu. Uświadomiłem w kwietniu 2019 dyrektorowi Dziobkowi, że ten proces trzeba jak najszybciej zatrzymać, inaczej nie będę mógł wziąć odpowiedzialności za utrzymanie leczenia przy dotychczasowych standardach. Choć dyrektor początkowo przyznał mi rację i zobowiązał się do uwzględnienia takiego stanu rzeczy, kilka dni później przedstawiono mi w dziale kadr stanowisko dyrekcji, które wymagało 10-15 proc. redukcji etatów. Miałem się zastanowić, których lekarzy (czy pielęgniarki) typuję do zwolnienia - dodał. - Warto zaznaczyć, że solidarność moich współpracowników nie sprawiła, że porzuciliśmy swoją pracę. Przez kolejne trzy miesiące wykonywaliśmy swoje obowiązki i większość lekarzy była cały czas w pracy. To był czas dla dyrekcji na dojście z nami do porozumienia. Negocjacje “zaowocowały” tym, że większość podtrzymała swoje decyzje - wyjaśnia. - Dopóki dyrektor Dziobek sprawuje swoją funkcję w instytucie, nie wyobrażam sobie powrotu do pracy w tej placówce - podkreślił dr Ziobro.