Od półtora roku w UE trwają prace nad dyrektywą w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Rada Europejska zaproponowała, by rekompensatę za wykorzystanie praw autorskich płaciły wyszukiwarki i agregatory treści. To wywołało burzę. W mediach społecznościowych pojawiły się hasła: „Koniec wolności w internecie", „ACTA 2", „Cenzura" i „Podatek od linków".
– Ruszyła kampania sprzeciwu wobec ochrony praw twórców, artystów i dziennikarzy. Przeciwstawia się jej argumenty wolności w internecie. To pomieszanie pojęć – mówił Jerzy Koronowicz, prezes Stowarzyszenia Kreatywna Polska, na wtorkowej konferencji poświęconej dyrektywie.
Czytaj także: Agora rezygnuje z czterech miesięczników. Będą zwolnienia
– Ta dyrektywa jest spóźniona o wiele lat – przekonywał Krzysztof Jedlak, redaktor naczelny „Dziennika Gazety Prawnej". – ACTA 2? Podatek od linków? Nie o to chodzi. Mamy tu spór o to, czy ten, kto korzysta z rzetelnej, wartościowej pracy innego, powinien choć trochę za to płacić – tłumaczył. Mówił, że dyrektywa uderza w model biznesowy, w którym nie ponosi się kosztów, a osiąga się zyski. Dzięki pracy innych. – Dobra intelektualne to takie same dobra jak wszystkie inne. Trzeba za nie płacić – mówił Jedlak.
Zdaniem Joanny Kos-Krauze, przewodniczącej Gildii Reżyserów Polskich, to, że za korzystanie z dzieł artystów, twórców, dziennikarzy w sieci się nie płaci, jest „pogwałceniem ich praw". – Nie ma powodu, żeby wielkie koncerny internetowe nie płaciły twórcom wartości intelektualnych. Jeśli korzystają na tych wartościach – przekonywała Kos-Krauze. – My nie chcemy pieniędzy od Kowalskiego. Chcemy pieniędzy od Google'a – dodała.