FAA robi wszystko, aby przekonać zagranicę, że w B737 MAX w wersji sprzed dwóch katastrof — samolotu Lion Air 29 października 2018 i Ethiopian Airlines z 10 marca - nie było niedociągnięć. Ten proces toczy się niezależnie od przygotowań do certyfikacji nowego oprogramowania dla maszyn tego typu, które nie będzie już stwarzało żadnych wątpliwości co do tego, jak w danej sytuacji powinien zachować się pilot. Amerykanie zorganizowali takie spotkanie, aby przekonać świat, że nawet udzielenie daleko idących kompetencji Boeingowi nie było błędem. Dlatego powołali komisję JATR, (Joint Authorities Technical Review), której szefem został znany z drobiazgowości i dociekliwości były szef National Transportation Safety Agency, Christopher Hart. W pierwszym swoim oświadczeniu po powołaniu go na to stanowisko Hart napisał: „Poziom zainteresowania ze strony ekspertów pokazuje, że bezpieczeństwo w transporcie lotniczym jest problemem globalnym wymagającym nieustannej współpracy międzynarodowej”. 

Czytaj także: Floryda: Boeing 737 z pasażerami wpadł do rzeki 

Fakt, że działalność tej komisji jest niezależna od oczekiwanego ponownego certyfikowania Maxów nie oznacza jednak, że FAA i jej odpowiedniki z 8 krajów (Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kanada, Indonezja, Australia, Brazylia, Chiny, Japonia oraz Singapur) oraz UE nie mają prawa do ewentualnego wprowadzenia jakichś zmian technologicznych bądź ulepszeń w tych maszynach. Ciekawe, że w tym zespole nie ma Etiopczyków, ale z nimi Amerykanie prowadzą oddzielne rozmowy.

Maxy są dzisiaj uziemione w 40 krajach, w tym w Polsce — łącznie 7 maszyn, pięć z floty LOTu i 2 z Enter Air. Nadal nie ma jakichkolwiek informacji, kiedy ewentualnie maszyny te mogłyby wrócić do latania. Nie wiadomo nawet, kiedy ostatecznie Boeing będzie gotowy do przekazania niezbędnych dokumentów FAA. Przewoźnicy amerykańscy oczekują, że ich Maxy będą w stanie powrócić do latania w sierpniu i do tego czasu zredukowali siatkę. Podobnie zrobiły Air Canada i Norwegian. LOT postawił na inną strategię, wynajął 4 maszyny, które zastąpiły Maxy i dowożą między innymi pasażerów do rosnącej siatki połączeń długodystansowych.