Sportowa złość?
Nie jest to dalekie od prawdy. Ale jest ważniejszy powód. Moi czytelnicy podzielili się na dwa obozy, jedni woleli przygody Mocka, inni Popielskiego. Postanowiłem obu grupom uczynić zadość. Był Popielski na wiosnę, teraz na jesieni jest nowy Mock. Jeśli czytelnicy uznają, że w obydwu utrzymałem swój stały poziom, to być może będę pisał po dwie powieści rocznie. Kto wie?
A nie czuje pan, że to zły trend i zalały nas słabe powieści?
Niektórzy tak twierdzą, ale ja się pod tym nie podpisuję. To zjawisko jest dobre o tyle, że uczy nas selekcji.
Nadal unika pan publicystyki?
W sposób programowy.
Facebooka pan ma?
Tak, umieszczam mnóstwo postów i zdjęć, ale nigdy o charakterze politycznym czy religijnym.
A takie się najlepiej przebijają.
To nie mój styl. Są rzeczy, które mnie bulwersują i na ich temat zabieram głos w gronie najbliższych, którzy znają moje zdecydowane poglądy polityczne. Jednak dla dziennikarzy i czytelników pozostaną one tajemnicą.
Nie myślał pan, żeby nieco odsłonić przyłbicę i napisać coś bardziej autobiograficznego?
W każdej mojej książce coś takiego się znajdzie. Nie ufam wyłącznie wyobraźni. Choćby alkohol w „Mocku. Golemie". Ta substancja odegrała w życiu moich bliskich smutną rolę. Nie piszę całkiem na chłodno, ale przed ekshibicjonizmem literackim powstrzymują mnie mechanizmy samokontroli.
Może pan coś przez to traci?
Traktuję to jako zaletę. Uważam, że literatura eksplorująca zbyt namiętnie wątki autobiograficzne jest nieciekawa. Fikcja jest zawsze lepsza od narcyzmu.