Lokatorzy kamienicy na krakowskim Podgórzu tworzą właściwie przekrój współczesnego polskiego społeczeństwa. Poczynając od najwyższego piętra: mamy tu małżeństwo polsko-brytyjskie, dalej zaś parę gejów w niby-szczęśliwym związku, zgorzkniałych emerytów, wiecznie kłócących się małżonków i zbuntowaną nastolatkę, wreszcie w suterenie – niestroniącego od alkoholu pana Włodka. Taki jest obraz wyjściowy autora.
Jacek Dehnel nie zamierzał jednak napisać powieści realistycznej, skoro tytułem odwołał się do głośnego zbioru szkiców Marii Janion „Do Europy tak, ale razem z naszymi umarłymi". Znakomita badaczka zastanawia się, co z naszego dziedzictwa stało się ważne po 1989 r., co jest wartością, a co mrocznym obciążeniem.
Taką intelektualną refleksję Jacek Dehnel łączy z popkulturową zabawą. Oto w polską rzeczywistość drugiej dekady XXI w. wkraczają umarli, którzy powstali z grobów. Początkowo są to pojedyncze przypadki, ale z każdym dniem tych zjaw pojawia się coraz więcej. To już nie tylko anonimowe duchy, ale też najsławniejsi bohaterowie naszej historii. Zombi z Polski ruszają w końcu do Europy, a potem na cały świat.
Ta wizja naszej patriotyczno-historycznej ekspansji nakreślona została z groteskową ironią, której korzeni można szukać w pisarstwie Gombrowicza. Te sceny powieści są ciekawsze i literacko bardziej wartościowe niż uczuciowe zawirowania w związku Kuby i Tomka.
Jak przystało na autora postmodernistycznych czasów, Dehnel bawi się konwencjami i swobodnie je miesza. A jednak kiedy zombi zaczynają wychodzić także z katedry wawelskiej i innych historycznych nekropolii, w powieści pojawia się też romantyczny ton (skądinąd silnie obecny we wspomnianej książce Marii Janion). Nieuchronnie też pojawiają się skojarzenia z Wyspiańskim, który przygnieciony cieniem Wawelu prowadził dialog z przeszłością.