Kilka miesięcy temu wydawało się, że przygotowania do sezonu olimpijskiego będą chałupnicze. Pandemia koronawirusa przymknęła granice, więc Polski Związek Lekkiej Atletyki (PZLA) rozesłał zawodników po Centralnych Ośrodkach Sportu (COS), a średniodystansowcy Adam Kszczot i Marcin Lewandowski zrobili sobie Afrykę w Warszawie.
Biegacze trenowali w centrum hipoksji Air Zone, gdzie mieli warunki przypominające zgrupowanie wysokogórskie w Kenii lub Etiopii. To w ich zawodzie klucz do sukcesu, bo mniejsza ilość tlenu w powietrzu stymuluje nerki do produkcji erytropoetyny, która wpływa na szpik kostny wytwarzający czerwone krwinki, czyli wytrzymałość. Bez tego na średnich dystansach ani rusz.
Zadowolony Fajdek
Angelika Cichocka (1500 m) w grudniu poleciała do Kenii na własną rękę, wyjazd sfinansował jej prywatny sponsor. Chodziarze i grupa biegaczy Marka Rożeja (Jakub Krzewina – 400 m, Joanna Linkiewicz – 400 m ppł) potrenowali w Chorwacji, dyskobole Piotr Małachowski oraz Robert Urbanek pracowali w Tallinie pod okiem Gerda Kantera, a mistrzyni rzutu młotem Anita Włodarczyk korzystała z dobrodziejstwa nowoczesnej Akademii Aspire w Dosze.
Polacy masowo ruszyli za granicę dopiero w styczniu, Lewandowski wybrał Kenię. To przyniosło efekt, bo w pierwszym halowym starcie zabrakło mu dwóch sekund do pobicia rekordu Polski na dystansie 3000 m, który pobiegł drugi raz w życiu. – Zgrupowanie w Warszawie to był jeden wielki eksperyment, ale okazał się strzałem w dziesiątkę. Jestem starym koniem, a wciąż się uczę – mówi „Rz" Lewandowski.
Duża część kadry wzięła na celownik tradycyjne miejsca zgrupowań: Monte Gordo (Portugalia) i Potchefstroom (RPA). Pierwsze wybrały Sofia Ennaoui (1500 m), Maria Andrejczyk (oszczep) czy Joanna Jóźwik (800 m). Kurs na drugie wzięli Rożej oraz Aleksander Matusiński, z którymi pracowały m.in. Justyna Święty-Ersetic, Małgorzata Hołub-Kowalik oraz Anna Kiełbasińska ze sztafety 4x400 m.