Rzeczpospolita: Na klatce schodowej kamienicy, w której mieszkał pański dziadek Juliusz W. Gomulicki – ceniony edytor, varsavianista i bibliofil – wisi pamiątkowa tablica opisująca go słowami „duch niesforny".
Maurycy Gomulicki: Zaprojektowałem ją i zredagowałem inskrypcję. W moim odczuciu jest to określenie adekwatne w odniesieniu do JWG. Był niesforny, niepokorny, niedający się sformatować. Przewrotny w uroczy sposób. Z jednej strony zajmował się kwestiami istotnymi dla kultury polskiej, takimi jak norwidiana, varsaviana, średniowiecze, Trembecki itd., a z drugiej miał wiele innych, równie ważnych, a niekonwencjonalnych pasji. Interesował się Edgarem Allanem Poe, markizem de Sade, Lewisem Carrollem, literaturą gotycką. Wielbił Chandlera i z lubością czytał kryminały. W jego opasłym zbiorze esejów „Zygzakiem" dobrze widać jego chochlika – z jednej strony poważne polemiki, a z drugiej zabawy bibliofilsko-literackie. Znaleźć można tam m.in. tekścik pt. „Chopin lesbijką?", w którym rozprawił się z terminem „dzyndz" – niewątpliwie erotycznego pochodzenia. Słówko to znajdowało się w erotycznie zabarwionym liście, którego autorstwo przypisywano Chopinowi. Dziadek z właściwym sobie humorem wykazał, że „dzyndz" nie jest bynajmniej męskim członkiem, lecz łechtaczką, i tym samym wbił ostatni gwóźdź do trumny tego falsyfikatu.
Był dobrym kompanem do zabawy?
Miał specyficzne poczucie humoru. Życie z nim nieustannie pulsowało. Zastąpił mi ojca, którego straciłem bardzo wcześnie. Ostrzeliwał się ze mną przed kowbojami albo Indianami, budował bazy, zamki. Opowiadał niesamowite historie. Kiedy listonosz przychodził z jego emeryturą i moją rentą i zamykały się za nim drzwi – przybijaliśmy sobie piątkę i śpiewaliśmy: „Hej, renciści, emeryci, stwórzmy razem krąg, powitajmy dzień wypłaty podniesieniem rąk!".
Obudził w panu niesfornego ducha?