Migalski: Recepta na wygraną opozycji w 2019 roku

Wyborców niechętnych PiS jest większość, ale nie wszyscy poprą Koalicję Obywatelską.

Aktualizacja: 01.11.2018 17:49 Publikacja: 31.10.2018 23:01

Migalski: Recepta na wygraną opozycji w 2019 roku

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

Jeśli radość, a nawet euforia, liderów Koalicji Obywatelskiej nie jest udawana i nie stanowi propagandy na użytek zewnętrzny, lecz jest prawdziwym stanem upojenia „sukcesem", to znaczy, że przyszłoroczne wybory parlamentarne wygra prawie na pewno PiS. Gdyby bowiem wyniki elekcji samorządowej zmodyfikować na potrzeby rywalizacji do Sejmu i Senatu, to partia Jarosława Kaczyńskiego mogłaby myśleć dzisiaj, i pewnie za rok, o większości bezwzględnej.

Czytaj także: Wrocław: Koalicja Obywatelska już się rozpada

Daleko do satysfakcji

Należy bowiem odliczyć poparcie na poziomie sejmików dla Bezpartyjnych Samorządowców, a wynik PSL co najmniej podzielić na dwa, by mieć przybliżony obraz tego, co może się stać w walce o parlament. To zaś oznacza, że owe prawie 27 proc. dla KO zamieniłoby się w wynik na pewno ponad 30-procentowy, ale 34 proc., które w przedostatnią niedzielę zyskało PiS, zostałoby zamienione w zyski około 40-procentowe. Każdy, kto potrafi zrozumieć zasadę działania metody liczenia głosów wg d'Hondta, pojmie, że oznacza to samodzielne rządy ugrupowania Kaczyńskiego, zwłaszcza gdyby minimalnie pod progiem znalazły się SLD, Kukiz'15 lub PSL. Wówczas mandaty „zmarnowane" w naturalny i bardzo brutalny sposób wędrują do zwycięzcy.

Dlatego niezrozumiała jest radość liderów KO. Owszem, coś się udało – zablokowano PiS w miastach, powstrzymano jego marsz po wszystkie samorządy, natchnięto swój elektorat wiarą, że Kaczyński jest do pokonania. Ale do satysfakcji jeszcze droga daleka. Zapewne Zjednoczona Prawica miała większe apetyty, ale to, że nie zostały one całkowicie zaspokojone, nie może stanowić powodów do euforii w obozie opozycji. By poważnie myśleć o odsunięciu Kaczyńskiego od władzy, musi ona zrobić trzy rzeczy.

Po pierwsze, kontynuować budowanie KO. Ten projekt się sprawdził. Schetyna i Lubnauer pokazali, że są dziś najpoważniejszą alternatywą dla PiS, i odesłali na zieloną trawkę tych, którzy w ich partiach szykowali się, by skoczyć im do gardeł po ewentualnej porażce. Ci pretendenci do władzy muszą się dziś obejść smakiem i poczekać na inną okazję. KO okazała się dobrym pomysłem i obecnie jest najsilniejszym podmiotem w „antypisie". Przegrała starcie ze Zjednoczoną Prawicą, ale jest niekwestionowanym liderem opozycji.

Po drugie, bez potencjalnego koalicjanta, który zbierze głosy elektoratu antypisowskiego, ale z jakichś powodów niechętnego do głosowania na PO i Nowoczesną, nie da się odsunąć Kaczyńskiego od władzy. Wyborców niechcących poprzeć PiS jest dwie trzecie w całym społeczeństwie, ale nie wszyscy oni są fanami KO. Trzeba jakoś ich zagospodarować. Część odda swój głos na PSL, część na Kukiz'15, Partię Wolność lub narodowców, ale jest spora grupa elektoratu lewicowego, któremu nie po drodze ze Schetyną i Lubnauer. Do poparcia KO miała ich zapewne zachęcić Barbara Nowacka, ale to chyba za mało.

Oczywistym i naturalnym wabikiem na nich może być czający się za rogiem Robert Biedroń. Już ogłosił powstanie swej partii i w lutym ma nastąpić jej materializacja. Wydaje się on dziś jedynym, który może pozbierać lewicę i stać się oczywistym koalicjantem KO po wyborach 2019 roku. Sprzyjać temu pomysłowi może klęska Partii Razem oraz słaby wynik SLD. Zdaje się, że zarówno do Zandberga, jak i Czarzastego zaczyna docierać, że ich buńczuczne zapewniania o swojej mocy były formułowane nieco na wyrost. Biedroń, jeśli jego inicjatywa skutecznie odpali, może dać im dobry pretekst do tego, by przestać prężyć muskuły i schronić się pod wspólny parasol byłego prezydenta Słupska.

Parasol Biedronia

Każdy ma swoje ambicje i liderzy SLD oraz Partii Razem pewnie też, ale muszą się poważnie zastanowić, czy ich wyborcy wybaczyliby im porażki w przyszłym roku i kolejne lata nieobecności lewicy w Sejmie. Muszą także zdecydować, czy chcą być ideologami lub właścicielami małych pozaparlamentarnych partyjek, czy też jednak są politykami, którzy potrafią kalkulować, liczyć i iść na kompromisy. Bo właśnie tego wymaga wybór między obserwowaniem kolejnej kadencji PiS ze swoich kanap a współrządzeniem z nielubianym przez nich Schetyną i konkurującym z nimi Biedroniem.

Po trzecie, cała opozycja – od KO przez lewicę po PSL – musi zawrzeć porozumienie o tym, że bez względu na to, jak będzie ostatecznie wyglądać kształt sceny politycznej na kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi, stworzy wspólną listę do Senatu, gdzie nie będzie ze sobą konkurować, a jedynym jej przeciwnikiem będą kandydaci PiS. Daje to szansę, a nawet pewność, że większość tej izby pozostanie wówczas w jej władaniu i będzie stanowić ostatni bastion oporu, gdyby jednak partia Kaczyńskiego zwyciężyła w wyborach do izby niższej i stworzyła rząd. W takim wypadku Senat byłby jedynym ciałem mogącym skutecznie blokować politykę PiS i prezydenta Dudy.

Przykład Borowskiego

Taki pomysł zgłosił już swego czasu Marek Borowski i właśnie on jest świetnym przykładem na to, jacy ludzie powinni być wystawieni w tej walce przez zjednoczoną opozycję. Co prawda Borowski ma poglądy lewicowe, ale pewnie byłby do zaakceptowania przez wyborców nieco bardziej prawicowych, ale antypisowskich. Musiałyby to być postaci życia publicznego o zróżnicowanych poglądach, ale o jasnym, antypisowskim nastawieniu. Tak, by z jednej strony były do przyjęcia przez szerokie rzesze elektoratu opozycji, a z drugiej dawały rękojmię rzetelnej pracy, antypisowskiej postawy ideowej oraz odporności na naciski rządu i służb. Nie powinni zatem być to politycy partyjni, którzy nie załapali się na listy do Sejmu, lecz raczej byli sędziowie, artyści, postaci życia publicznego.

To trzy warunki powodzenia opozycji w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Na szczęście dla niej poprzedza je elekcja do europarlamentu – trudna dla PiS i dająca szansę na ostatnie korekty czy też „policzenie się". W maju do lokali wyborczych pójdzie prawdopodobnie trochę ponad 30 proc. elektoratu. W większości będą to mieszkańcy dużych miast, o wyższym statusie materialnym i wykształceniowym. To szansa na dobry wynik dla opozycji i na sprawdzenie swych sił przed ostatecznym starciem na jesieni 2019 roku. Oraz ostatni dzwonek na zaakceptowanie trzech warunków, o których pisałem. Jeśli liderzy KO, PSL, SLD, Partii Razem i partii Biedronia zrozumieją, że są one konieczne do zwycięstwa, mają szansę – choć nie gwarancję – odesłania Kaczyńskiego na zasłużoną emeryturę. Jeśli tego nie zrobią, będą mieli przez kolejne cztery lata dużo czasu na oglądanie jego rządów z ław opozycji i komentowanie ich w mediach społecznościowych.

Autor jest doktorem politologii na Uniwersytecie Śląskim

Jeśli radość, a nawet euforia, liderów Koalicji Obywatelskiej nie jest udawana i nie stanowi propagandy na użytek zewnętrzny, lecz jest prawdziwym stanem upojenia „sukcesem", to znaczy, że przyszłoroczne wybory parlamentarne wygra prawie na pewno PiS. Gdyby bowiem wyniki elekcji samorządowej zmodyfikować na potrzeby rywalizacji do Sejmu i Senatu, to partia Jarosława Kaczyńskiego mogłaby myśleć dzisiaj, i pewnie za rok, o większości bezwzględnej.

Czytaj także: Wrocław: Koalicja Obywatelska już się rozpada

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?