Była premier Ewa Kopacz postanowiła wrócić do zawodu lekarza. Chce pracować jako wolontariusz kilka dni w tych tygodniach, gdy nie obraduje Sejm. Co prawda z każdych rąk, które leczą, należy się w polskiej nierychliwej służbie zdrowia cieszyć, ale decyzja Kopacz to znak, że w swej macierzystej partii nie jest potrzebna, bo nowy kierownik Grzegorz Schetyna zepchnął ją na polityczny margines.
Brutalny rewanż
Kopacz jest dobrą ilustracją postępującej tendencji wewnątrz PO, która z jednej skrajności – gdy ludzie Donalda Tuska, w tym Kopacz, krwawo rozprawiali się ze stronnikami Schetyny – popada w następną – kiedy schetynowcy biorą brutalny rewanż.
Po wygranej w wyborach na szefa PO Schetyna wszystkie stołki w centrali partii obsadził swymi ludźmi, a potem wziął się do dokręcania śruby poprzednikom.
Dziś nie tylko Kopacz jest ciasno w Platformie. Duchotę czują też posłowie związani dotąd z nią i z Donaldem Tuskiem – Jacek Protasiewicz, Cezary Grabarczyk, Stefan Niesiołowski, Agnieszka Pomaska czy Sławomir Nitras. Stąd spekulacje, że jeśli Schetyna będzie nadal prowadził politykę kija bez marchewki, to kilkoro posłów odejdzie z Klubu Parlamentarnego Platformy.
Sygnał ostrzegawczy nadszedł w minionym tygodniu z matecznika Schetyny – Dolnego Śląska. Po przejęciu władzy w partii Schetyna rozwiązał kilka struktur terenowych PO, w tym właśnie zarząd na Dolnym Śląsku. Kierował nim Jacek Protasiewicz, zaprzysięgły wróg Schetyny. Gdy Schetyna odwołał Protasiewicza i próbował podporządkować sobie jego ludzi, Klub PO w sejmiku się rozpadł. Buntownicy dogadali się z radnymi lokalnych komitetów samorządowych i przejęli władzę. Ludzie Schetyny ku swemu zdumieniu znaleźli się w opozycji, a ich jedyna pociecha jest taka, że władzy w regionie nie przejęło PiS. Platforma wciąż, mimo kryzysu, jest królową samorządów: rządzi w 14 sejmikach.