Scena, gdy w pogodny lutowy dzień wdowa po niegdyś budzącym strach i nienawiść generale Czesławie Kiszczaku beztrosko wchodzi do gmachu IPN, niosąc tajemnicze dokumenty, godna jest wielkiej epiki. W istocie jednak rzeka historii, pomimo ujawnienia słynnej teczki, nie popłynie nowym torem. Zasadnicze linie interpretacji przeszłości Lecha Wałęsy zostały bowiem nakreślone już dawno temu.
Najważniejsze pytanie związane ze sprawą byłego prezydenta dotyczy możliwości delegitymizacji historycznych filarów obecnego ustroju. To niestety niewykluczone. Jednak sprawa TW „Bolka" może być tylko z przyczynkiem do dyskusji o prawomocności III RP, państwa, które w całej historii Polski być może najmniej zadbało o własną legitymizację.
„Bolek" 2016
Bez wątpienia dla temperatury sporu dotyczącego teczki personalnej i teczki pracy z lat 1970–1976 TW „Bolka" największe znaczenie ma fakt sprawowania władzy przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Dyskusja na temat przeszłości Wałęsy stanowi bowiem żelazny kanon bratobójczych sporów pokolenia Okrągłego Stołu.
Od ponad dwóch dekad niczym zdarta płyta powracają dokładnie te same trzy interpretacje: (a) Lech Wałęsa nigdy nie współpracował z SB; (b) Lech Wałęsa „coś tam podpisał" za młodu, lecz nie ma to znaczenia w świetle późniejszych dokonań noblisty; (c) Lech Wałęsa był agentem SB, co miało realne konsekwencje w czasach jego prezydentury w III RP.
Większość osób z wąskiego grona komentatorów politycznych głosiła te same opinie zarówno przed wybuchem sprawy teczek Kiszczaka, jak i potem. Skrupulatni historycy, sine ira et studio niuansujący widzenie początków III RP, zwykle nie są mile widziani w tych zideologizowanych sporach.