Górski Karabach. Płonące domy oznaczają koniec wojny

Mieszkańcy rejonów zajmowanych przez Azerbejdżan uciekają do Armenii. A w Erywaniu kolejne manifestacje próbują obalić premiera Paszyniana.

Aktualizacja: 15.11.2020 18:18 Publikacja: 15.11.2020 18:08

Mieszkaniec rejonu kalbadżarskiego podpalił swój dom przed wyjazdem

Mieszkaniec rejonu kalbadżarskiego podpalił swój dom przed wyjazdem

Foto: AFP

– Nie ma sensu tam żyć, tam nie ma przyszłości – mówią dziennikarzom uciekinierzy, których samochody wiozące na dachach cały ich majątek kierują się jedyną drogą z Karabachu na zachód, w kierunku Armenii.

Przejechanie 1,5 km drogi zapchanej pojazdami zajmuje obecnie około pięciu godzin. Przy tym na wąskiej jezdni mijają się uciekinierzy z rejonów zajmowanych przez wojska azerskie z mieszkańcami tej części Karabachu, którą nadal kontrolują wojska ormiańskie. Ci ostatni jadą na wschód – wracają do domów po ponad miesiącu.

Erywań już poprosił Baku o przedłużenie o pięć dni terminu przekazania rejonu kalbadżarskiego (leżącego pomiędzy Karabachem a Armenią) pod władzę Azerów. Właśnie z powodu ogromnej liczby uciekinierów, którzy nie zdążyli go opuścić. – Tam nikt prawie nie został. Ci, którzy jeszcze mieszkali (w czasie wojny – red.), wyjeżdżają teraz – mówi dziennikarzom jedna z uciekinierek na drodze do Armenii. Według niepełnych danych w ciągu całego konfliktu i po jego zakończeniu do Armenii uciekło 90–100 tys. osób.

Za tkwiącą na drodze kolumną samochodów widać na horyzoncie słupy dymów – wyjeżdżający palą swoje domy i zabudowania gospodarcze, by nie dostały się w ręce Azerów. Część wykopała nawet z cmentarzy szczątki swych krewnych, bojąc się, że mogiły zostaną zbezczeszczone. Teraz wiozą je w samochodach do Armenii.

Atmosferę podgrzewają wiadomości od władz ormiańskiej cerkwi o bezczeszczeniu przez azerskich żołnierzy świątyni w Szuszy. Natychmiast pojawiły się informacje o wzięciu pod ochronę zabudowań cerkiewnych przez rosyjskich żołnierzy przybywających do Karabachu jako siły pokojowe. Podobnie było dwie dekady temu w Kosowie.

Obecnie jednak nie wiadomo czy to prawda, gdyż Rosjanie mają prawo stacjonować wyłącznie na linii frontu, a świątynie znajdują się w głębi terenów zajętych przez wojska azerskie. W końcu prezydent Władimir Putin poprosił przywódcę Azerbejdżanu Ilhama Alijewa, by ten „zwrócił uwagę na zapewnienie całości i normalnej działalności w tych świątyniach". Według Kremla azerski prezydent „wykazał zrozumienie".

Trwa jednocześnie proces wymiany jeńców i zwrotu ciał zabitych żołnierzy. Azerbejdżan nie informuje o wielkości swych strat poniesionych w ciągu sześciotygodniowej wojny. Wiadomo natomiast, że ormiańskie Ministerstwo Obrony już potwierdziło śmierć ponad 1,4 tys. swych żołnierzy (choć tamtejsze Ministerstwo Zdrowia mówi o ponad 2,1 tys. zabitych wojskowych).

Informacje o coraz większej liczbie ofiar pogłębiają kryzys w samej Armenii, gdzie bez przerwy dochodzi do manifestacji przeciw obecnym władzom, które podpisały zawieszenie broni. Do tego doszły obecnie jeszcze spiski w elitach władzy. Służba bezpieczeństwa Armenii poinformowała o aresztowaniu całej grupy opozycyjnych polityków (w tym byłego szefa tej właśnie służby) i jednego z dowódców oddziałów ochotniczych, którzy chcieli podobno zabić premiera Nikola Paszyniana. – To obrzydliwe prześladowanie polityczne – powiedział z kolei adwokat jednego z zatrzymanych, podkreślając, że wszyscy politycy publicznie sprzeciwiali się podpisaniu rozejmu.

Eksperci wskazują, że sama opozycja „nie ma sensownego planu działania". Nie wiadomo, czy ewentualne obalenie obecnego premiera będzie oznaczało zerwanie zawieszenia broni, żądanie wycofania rosyjskich i wznowienie działań wojennych – o których jednak wszyscy wiedzą, że nie przyniosą zwycięstwa Armenii. Odpowiedzi na takie pytania zażądali od opozycji zwolennicy premiera, ale nikt się nie odezwał.

– Paszynian jest potrzebny wszystkim stronom konfliktu, by Armenia wypełniała porozumienie. (...) Mowa i o Azerbejdżanie, i o Turcji, i o samej Armenii – sądzi ukraiński ekspert Ihor Semiwołos.

– Nie ma sensu tam żyć, tam nie ma przyszłości – mówią dziennikarzom uciekinierzy, których samochody wiozące na dachach cały ich majątek kierują się jedyną drogą z Karabachu na zachód, w kierunku Armenii.

Przejechanie 1,5 km drogi zapchanej pojazdami zajmuje obecnie około pięciu godzin. Przy tym na wąskiej jezdni mijają się uciekinierzy z rejonów zajmowanych przez wojska azerskie z mieszkańcami tej części Karabachu, którą nadal kontrolują wojska ormiańskie. Ci ostatni jadą na wschód – wracają do domów po ponad miesiącu.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konflikty zbrojne
Kolejna zmiana w wojsku Ukrainy. Zełenski odwołał dowódcę
Konflikty zbrojne
Ukraina zniszczyła na lotnisku pod Moskwą rosyjski śmigłowiec
Konflikty zbrojne
Rosyjscy recydywiści wracają z wojny i zabijają
Konflikty zbrojne
ONZ: Odgruzowanie Strefy Gazy może zająć kilkanaście lat
Strefa Gazy
Nie żyje dziecko, która urodziło się po śmierci matki w izraelskim nalocie