Dominique Moisi: W przeszłości wracano do status quo. Tym razem może być inaczej

Strategia izraelskiej prawicy zrodziła powstanie Palestyńczyków – uważa Dominique Moisi, francuski politolog.

Aktualizacja: 13.05.2021 06:10 Publikacja: 12.05.2021 18:33

Nocne niebo nad Tel Awiwem rozjaśnione smugami pocisków rakietowych wystrzelonych przez palestyński

Nocne niebo nad Tel Awiwem rozjaśnione smugami pocisków rakietowych wystrzelonych przez palestyński Hamas

Foto: AFP

Starcie Hamasu z Izraelem może spowodować otwartą wojnę, jak ostrzega Organizacja Narodów Zjednoczonych?

Jako wykładowca na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie pamiętam, jak w przeszłości podobne konflikty wygasały pod presją międzynarodową i wracano do status quo. Tym razem może być inaczej. Jak mówią Amerykanie o trzęsieniach ziemi w Kalifornii: The Big One. W ten konflikt nie są już wciągnięci tylko Palestyńczycy ze strefy Gazy i terytoriów okupowanych, ale też izraelscy Arabowie. Jak w latach 30., gdy starcie miało charakter etniczno-religijny, a nie tylko narodowy. Przy całym okrucieństwie Drugiej Intifady w 2000 roku, tego nie było.

Izrael wie, że pierwsza wojna, którą przegra, będzie też jego ostatnią...

Tu nie ma takiego ryzyka, przewaga strategiczna Izraela jest zbyt duża. Ale też z każdej wojny wychodzi on bardziej osłabiony. Izraelczycy poczuli się pewnie po normalizacji stosunków ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem (Porozumienie Abrahama) oraz udanej kampanii szczepionkowej. Wydawało się, że stali się potęgą regionalną nie do ominięcia. A tu nagle doścignął ich konflikt, który uważali za rozwiązany: z Palestyńczykami.

Przeniesienie ambasady USA do Jerozolimy przez Donalda Trumpa okazało się zatrutym prezentem, który podsycił napięcie, zamiast je rozładować?

Od początku tak uważałem. Ale problem palestyński Izraelczycy podsycili głównie sami. Izraelska lewica zapadła się, a prawica pchnęła kraj ku radykalnemu nacjonalizmowi nastawionemu na zdobycie ziemi. To doprowadziło do wybuchu konfliktu, którego wygranym na krótką metę jest Benjamin Netanjahu: dzięki niemu znów ma szansę pozostać u władzy. Ale na długą metę zapłacą za niego Izraelczycy i Palestyńczycy.

Dlaczego?

Najważniejszą gwarancją bezpieczeństwa Izraela jest legitymizacja jego istnienia. Nie jest ona możliwa bez wiarygodnego państwa palestyńskiego. Ale wraz z kolonizacją terytoriów okupowanych jego powstanie jest coraz mniej realne. Palestyńczycy będą się przez to radykalizować, tym bardziej że demografia gra na ich korzyść. Niestety wszystko wskazuje na to, że Izrael zdecydował się poświęcić demokrację dla zdobycia ziemi. W ten sposób poświęcił też porozumienie z krajami arabskimi: te o dużej ludności, jak Maroko, nie mogą pozwolić sobie na utrzymanie dobrych relacji z Izraelem, bo ryzykują wybuchem społecznym. Na szczęście najważniejszy z izraelskich partnerów, Egipt, nie wypowie umów z Camp David. Ma wiele do stracenia.

Netanjahu sprowokował to starcie dla władzy?

Nie sądzę. Był raczej nieświadom skutków swoich działań, jak Ariel Szaron, który wchodząc na święte dla islamu miejsca Jerozolimy, wywołał Drugą Intifadę. Ale skoro już starcia wybuchły, Netanjahu do końca je wykorzysta.

Joe Biden chciał zrównoważyć politykę Trumpa na Bliskim Wschodzie. Będzie to wciąż możliwe?

Znalazł się w trudnej sytuacji. Thomas Shelling, amerykański laureat Nagrody Nobla z ekonomii, stworzył teorię szachowania silniejszego przez słabszego, która dobrze opisuje sytuację, z jaką mamy do czynienia. I to podwójnie. Palestyńczycy wiedzą, że są tysiąc razy słabsi od Izraelczyków, ale są też gotowi na tysiąc razy większe straty. A Izrael jest Ameryce niezbędny nie tylko przez wagę, jaką przywiązuje do niego wpływowa mniejszość żydowska w USA, ale też dlatego, że jest jedynym zachodnim krajem na Bliskim Wschodzie. Dlatego Ameryka razem z Egiptem i Katarem znów jest zaangażowana w rozładowanie konfliktu, nawet jeśli priorytetem dla Bidena miały być odbudowa kraju po pandemii i powstrzymanie Chin.

Jest tu jakaś rola dla Unii?

Greckiego chóru, który komentuje działania innych. Europa jest bardziej nieobecna w tym konflikcie niż kiedykolwiek, ma do rozegrania coraz mniej kart. Ani Izraelczycy, ani Palestyńczycy nie biorą jej na poważnie. Są też powody historyczne: gdyby nie europejski antysemityzm, Izraela zapewne by nie było. A i wobec Palestyńczyków Europa czuje się winna za kolonializm. To ogranicza jej działania. Sama Francja ma jeszcze bardziej związane ręce. Tu mieszka największa mniejszość muzułmańska Unii, która gwałtownie zareagowałaby na wsparcie dla Izraela. Ale równie ostro odpowiedziałaby na działania w drugą stronę mniejszość żydowska, też największa w Europie, a przy tym bardzo wpływowa i zamożna.

Starcie Hamasu z Izraelem może spowodować otwartą wojnę, jak ostrzega Organizacja Narodów Zjednoczonych?

Jako wykładowca na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie pamiętam, jak w przeszłości podobne konflikty wygasały pod presją międzynarodową i wracano do status quo. Tym razem może być inaczej. Jak mówią Amerykanie o trzęsieniach ziemi w Kalifornii: The Big One. W ten konflikt nie są już wciągnięci tylko Palestyńczycy ze strefy Gazy i terytoriów okupowanych, ale też izraelscy Arabowie. Jak w latach 30., gdy starcie miało charakter etniczno-religijny, a nie tylko narodowy. Przy całym okrucieństwie Drugiej Intifady w 2000 roku, tego nie było.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Wydarzenia
#RZECZo...: Powiedzieli nam
Wydarzenia
Kalendarium Powstania Warszawskiego