Kiedy zmienia się opowieść, zmienia się świat. W tym sensie świat jest stworzony ze słów – mówiła rok temu w swej przemowie noblowskiej jedna z najwybitniejszych żyjących polskich pisarek Olga Tokarczuk. Ta myśl od dawna nie była obca jednemu z najwybitniejszych żyjących polskich polityków – Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wierzy on w moc narracyjną swoich słów, bo doświadczenie nauczyło go, że dla rzesz ludzi jest wielkim narratorem – choć nie do końca, jak chciałaby Tokarczuk, czułym. I tak należy patrzeć na jego wypowiedzi, choćby na wywiad, którego ostatnio udzielił „Rzeczpospolitej". Rozmowa Michała Kolanki z prezesem Prawa i Sprawiedliwości daje wgląd w to, jak widzi świat Jarosław Kaczyński oraz jak by chciał, żeby świat widzieli inni. Kreśląc obraz polskiej sceny politycznej (Szymona Hołowni, który chce zająć miejsce w centrum, czy Platformy Obywatelskiej, która według niego poszła w kierunku „lewackiego ekstremizmu"), prezes stara się wykreować nowy polityczny porządek.

Dlatego uważnie należy się przyjrzeć narracji, jaką polityk buduje na temat Unii Europejskiej. Kaczyński jest pesymistą, uważa, że Unia zmierza w kierunku imperium, w którym dominuje jedna siła – Niemcy. Sugeruje też, że gdy tym imperium się stanie, on sam nie chciałby, aby Polska dalej była częścią UE, choć – jak zapewnia – to sprawa, w której powinien się wypowiedzieć cały naród. To chyba pierwszy raz, gdy Jarosław Kaczyński mówi o scenariuszu polexitu. Czy może to jednak dziwić w sytuacji, gdy kierunek integracji kojarzy się prezesowi PiS ze Związkiem Radzieckim?

Ta narracja nie może jednak dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, jakie założenia leżą u jej podstaw. Politykę europejską Kaczyński uważa bowiem za grę o sumie zerowej, a funkcjonowanie Unii opisuje w kategorii wojny czy bitwy. Jeśli wygrywają Niemcy, my musimy tracić. Prezes PiS posługuje się klasycznymi pojęciami politologicznymi – konfederacja, federacja, imperium. Pytanie jednak, na ile oddają one rzeczywistość świata u progu trzeciej dekady XXI wieku. Jeszcze kilkanaście lat temu nikomu nie śniła się skala potęgi koncernów cyfrowych wpływających na życie miliardów mieszkańców globu, wobec których także samodzielne i suwerenne państwa narodowe są zupełnie bezradne. Sieć współzależności gospodarki, energetyki, transferu wiedzy itd. sprawia, że klasyczne pojęcia nie bardzo się już sprawdzają. Ale też właśnie dlatego wizja Europy, którą głosi Kaczyński, tak słabo przystaje do rzeczywistości. Władza w ponowoczesności jest znacznie bardziej sieciowa, znacznie bardziej rozproszona niż w czasach, gdy pisano podręczniki nauk politycznych, które studiował przywódca Zjednoczonej Prawicy.

Na pierwszy rzut oka wizja Kaczyńskiego, który chce reformować Unię, brzmi absurdalnie. Ale jeśli popuścimy wodze wyobraźni i założymy, że za kilka lat w Brukseli zamiast obecnych dziś w większości euroentuzjastów spotykać się będą premierzy reprezentujący takie partie jak włoska Liga, francuskie Zjednoczenie Narodowe, austriacka Partia Wolności, szwedzcy Demokraci czy holenderskie Forum na rzecz Demokracji, to Jarosław Kaczyński z Viktorem Orbánem będą na ich tle wyglądać jak zawołani euroentuzjaści.