Najnowszy sondaż IBRiS, który zamówiliśmy w „Rzeczpospolitej", niesie dwie złe wiadomości dla zwolenników szybkich przemian obyczajowych w Polsce. Pierwsza brzmi, że nasze społeczeństwo jest znacznie bardziej konserwatywne niż społeczeństwa państw zachodnich. Druga, że również polskie centrum jest w związku z tym bardziej na prawo niż centra innych spektrów politycznych. Ale jest i zła wiadomość dla tradycjonalistów i zwolenników konserwatywnej kontrrewolucji. Otóż polskie społeczeństwo nie jest w swym konserwatyzmie zbyt radykalne.

Połowa ankietowanych opowiada się za pozostawieniem obecnych przepisów antyaborcyjnych bez zmian. Postępowcy będą sarkać, że to przecież najsurowsze przepisy w Europie, religijna prawica zaś powie, że obecne prawo jest zbyt liberalne i należy zlikwidować tzw. przesłankę eugeniczną. A równocześnie dwie trzecie ankietowanych uważa, że procedura in vitro powinna być finansowana ze środków publicznych – wbrew stanowisku Kościoła i decyzjom, które podjęło PiS, by zlikwidować rządowy program wspierania zapłodnienia pozaustrojowego. Dwie trzecie badanych jest przeciwnych wprowadzeniu do prawa instytucji małżeństw osób tej samej płci, a aż trzy czwarte wyklucza możliwość adopcji dzieci przez te pary. Ale już tylko nieco ponad połowa jest przeciwna jednopłciowym związkom partnerskim – za takim rozwiązaniem jest 36 proc. ankietowanych.

Oczywiście najciekawiej wyglądają te wyniki w podziale na zwolenników poszczególnych partii. Choć Jarosław Kaczyński straszył ideologią LGBT, zwolennikami homozwiązków partnerskich jest 13 proc. sympatyków PiS. A 67 proc. z nich opowiada się za dzisiejszym tzw. kompromisem aborcyjnym. Połowa wyborców PiS jest też za finansowaniem in vitro ze środków publicznych. Z tego też powodu łatwo zrozumieć, dlaczego Zjednoczona Prawica – choć przez pewien czas wydawało się, że będzie prowadzić kampanię wokół spraw obyczajowych – składała twarde obietnice wyborcze jedynie dotyczące polityki społecznej, jak 13. i 14. emerytura, budowa obwodnic czy podnoszenie pensji minimalnej. PiS, chcąc pozyskiwać nowych wyborców, dzięki transferom socjalnym musi się otwierać na elektorat, który do obyczajowego konserwatyzmu przywiązuje znacznie mniejszą wagę. Jeśli więc z ust polityków rządzącego obozu słyszymy o przesuwaniu się do centrum, to można stwierdzić, że ten proces już nastąpił. Pytanie tylko, czy to PiS przesunął się do centrum, czy też to centrum przesunęło się w ostatnich latach bardziej na lewo, a PiS musiał iść za nim.

Ale z tych badań płynie też ciekawy wniosek związany ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Otóż w sprawach światopoglądowych statystyczny Kowalski ma poglądy dokładnie takie jak... Szymon Hołownia, który w niedzielę ogłosił chęć startu w wyborach. Bo to, co mówi i pisze popularny publicysta, idealnie pasuje do poglądów większości Polaków, czyli właśnie umiarkowanego konserwatyzmu czy liberalnego katolicyzmu. Oni aborcję uważają za zło, ale nie chcieliby zaostrzać dzisiejszych przepisów, które zawierają trzy wyjątki. Wobec osób LGBT należy okazywać większą tolerancję i sympatię, ale już małżeństwa jednopłciowe czy adopcja dzieci przez nie nie mieszczą się statystycznemu Polakowi w głowie.

Obyczajowe poglądy Hołowni wydają się więc być idealnie skrojone pod sondaże. Pojawiają się tu jednak dwa pytania: czy to przełoży się na jego szanse w wyborach prezydenckich i czy wyborcy postawią na kogoś, kto myśli jak większość z nich, czy też na kogoś, kto będzie starał się być wyrazisty.