Zwycięzców rozgrywki, w wyniku której prof. Tomasz Grodzki został marszałkiem Senatu, jest trzech. Pierwszym jest oczywiście nowy marszałek. Profesor chirurgii ze Szczecina nie był dotąd najbardziej rozpoznawalnym parlamentarzystą Platformy Obywatelskiej. Teraz jest trzecią osobą w państwie, jednym z najważniejszych urzędników niepochodzących z obozu władzy. To on jako pierwszy opowiedział, jak PiS usiłował go skłonić do zdrady, kusząc stanowiskiem ministra zdrowia. Wystawienie go to sygnał, który lider Koalicji Obywatelskiej wysłał do wszystkich senatorów opozycji – warto być lojalnym.

I to właśnie Grzegorz Schetyna jest drugim największym wygranym tej sytuacji. Choć początkowo usiłował narzucić innym opozycyjnym senatorom kandydaturę Bogdana Borusewicza, na czas się zreflektował i siadł do rozmów z PSL i Lewicą, by znaleźć poparcie dla kandydata, na którego zagłosują wszyscy niepisowscy senatorowie. I doprowadził tę akcję do szczęśliwego finału. Odbicie funkcji marszałka Senatu z rąk PiS to pierwszy tak wyraźny sukces Schetyny od kilku lat, który może sprawić, że część wyborców krytycznych wobec PiS uwierzy, że po czterech latach jeremiad i załamywania rąk Platforma jest w stanie coś wygrać. Jeśli nawet jest to zwycięstwo symboliczne, było ono Schetynie ogromnie potrzebne, szczególnie w czasie, gdy w Koalicji Obywatelskiej rozpoczynają się powyborcze rozliczenia, a wielu polityków już chciałoby się rozsiąść w fotelu szefa KO. I choć Schetyna nie ma charyzmy lidera potrafiącego pociągnąć za sobą tłumy, po raz kolejny udowodnił, że mało kto może się z nim równać w zakulisowych grach i układankach personalnych – czyli w tym, co jest esencją twardej, niekiedy nawet brutalnej, polityki.

Trzecim zwycięzcą jest były prezes NIK Krzysztof Kwiatkowski. Dzięki zbudowaniu trzyosobowego koła senatorów niezależnych stał się kingmakerem.

Grodzki, Schetyna czy Kwiatkowski są jednak zwycięzcami na krótką metę. Bo nie należy mieć złudzeń – PiS dalej będzie kusił opozycyjnych senatorów. Zmienić barwy klubowe tuż po wyborach – to wygląda fatalnie. Ale po kilku miesiącach, gdy pojawią się napięcia polityczne i ideologiczne, sytuacja może się zmienić. Jeśli Andrzej Duda wygra wybory prezydenckie, Senat przestanie mieć nawet symboliczne znaczenie. Jeśli jednak prezydentem zostałby kandydat opozycji, izba wyższa stałaby się jednym z najważniejszych bastionów opozycji. A wtedy i pokusy będą większe.