Te kredyty powinny być spłacane po kursie, po którym były brane. I to też powinno być ryzyko bankowe. To zmiana, która powinna zostać zrobiona – mówił prezydent Andrzej Duda na początku kadencji. Obietnicę, że ze wszystkich sił będzie pomagał frankowiczom, złożył jeszcze w kampanii.

Czytaj także:

I to jest – na razie – jedna z największych wpadek głowy państwa. Dwa projekty powędrowały do kosza, a trzeci nie powstał w ogóle. Dyskutowali eksperci, odbywały się konferencje. Prezes NBP Adam Glapiński zapewniał w obecności prezydenta, że to nadzór bankowy zmusi banki do korygowania umów zawartych z klientami.

Ręce umył także rząd. Być może premier Morawiecki nie był w stanie sam siebie przekonać, że skomplikowaną i dla wielu kredytobiorców dramatyczną sytuację należy rozwiązać – dla dobra zadłużonych, ale i samych banków, które mogłyby szukać ugód i oszczędzać własne pieniądze. Prawdopodobnie prezesowanie jednemu z największych obecnych w Polsce banków, który udzielał także frankowych kredytów, utrudniało podjęcie politycznej decyzji.

Rządzący wybrali zaniechanie. Wzorem Piłata umyli ręce i zdali się na sąd boży, tzn. luksemburski Trybunał. Teraz z kolei odpowiedzialność spadnie na sądy. Każdy dzień zwłoki, odroczenia, wnioski procesowe to oszczędność pieniędzy dla banków. Może dlatego nigdy wizją polubownego załatwienia sprawy nie były zainteresowane. Postępowania będą się przeciągać, klienci płacić kancelariom, a państwo? Państwo – nawiązując do niedawnych słów premiera Morawieckiego – zajmie wygodną pozycję nocnego stróża, który zasnął na posterunku. Za to nikomu się nie narazi, a już na pewno nie potężnemu lobby bankowemu. Tylko po co komu takie państwo?