Chrabota: Smarzowski kontra Kościół

Polski Kościół ma zarazem szczęście i pecha, że trafił mu się taki recenzent jak Wojciech Smarzowski.

Aktualizacja: 01.10.2018 11:08 Publikacja: 30.09.2018 18:29

Chrabota: Smarzowski kontra Kościół

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Szczęście, bo Smarzowski to reżyser nie tylko utalentowany, ale i na tyle wybitny, że wychodzącym spod jego ręki filmom nigdy nie można postawić zarzutu jednowymiarowych prostackich plakatów propagandowych. Pecha, bo „Kler" to film świetnie zrobiony, poruszający, drapieżny i drażniący zarazem każdą tkankę widza, zwłaszcza jeśli ten uważa się za katolika. Film, który niewątpliwie odbije się głośnym echem.

Nie będę się tu zajmował jego aspektami warsztatowymi, choć są godne podkreślenia. Świetny casting, znakomite role, dobry, trzymający w napięciu scenariusz czy koronkowa robota reżysera. To wszystko już znamy z poprzednich filmów Smarzowskiego. „Kler" nie odstaje od poprzednich, najgłośniejszych produkcji, „Domu złego", „Róży", „Drogówki" czy „Wołynia". Nie będę się o tym rozpisywał, bo w tym komentarzu interesuje mnie coś zupełnie innego, czyli cel reżysera, jego zamysł i umiejętność jego konsekwentnego przeprowadzenia.

Czytaj także: "Kler". "Smoleńsk" dla antyklerykałów

Otóż bez wątpienia „Kler" to film prowokacja. Jest jak namalowane grubym flamastrem na widocznej zewsząd ścianie krzyczące graffiti. O czym krzyczą twarze tego obrazu? O kościelnej wszechmocy, o przeżarciu ścian Kościoła korupcją, mafijnymi układami, interesownością. O upartym trzymaniu się mitu wieży z kości słoniowej, za której ścianami kryją się zło, nieszczęście i deprawacja. O zagubieniu w tym świecie ludzi prawych, dla których jedyną drogą ratunku jest opuszczenie tego znanego już skądinąd smarzowskiego „domu złego". Ale i to na dłuższą metę nic nie daje. Jeden z trzech głównych bohaterów dramatu zrzuca koloratkę, drugi dokonuje aktu samozagłady, trzeci – najgorszy – odlatuje do Rzymu prywatnym odrzutowcem, zabierając ze sobą straszne tajemnice, ale „dom zły", szerszenie gniazdo patologii, zostaje, jaki był, bez szansy na zmianę, oddychając z ulgą, że mury zostały nienaruszone.

I tu jest sedno mojego krytycyzmu. Rozumiem zasady filmowego scenariusza, podobnie jak nie uciekam przed świadomością, jak wiele zła sprawili duchowni, nawet w nieodległych historycznie czasach. Ale czy istotnie Kościół to tylko wielopiętrowa patologia? Czy w jego kręgach rzeczywiście nie mają alternatywy korupcja, kult pieniądza, niemoralność i pedofilia? Niech mi wybaczy Wojciech Smarzowski, ale to nie jest Kościół, który znam od dzieciństwa, którego tylu pięknych ludzi miałem honor w życiu poznać.

Reżyser zaszarżował w związku z tematem. Zrobił z Kościoła „dom zły", oddział dla uzależnionych, jak w „Pod Mocnym Aniołem", i przeżartą do szczętu korupcją „drogówkę". W pasji desakralizacji Kościoła filmowiec sięgnął po konstrukcje zbyt piętrowe, by były wiarygodne. W ten sposób prawda ekranu mija się nieco z prawdą życia, by posłużyć się nieśmiertelnym cytatem z „Misia". Co więcej, ten szał desakralizacji prowadzi go za daleko, jak w scenie, gdy pedofil – deprawator księdza Kukuły – jest pokazany jako kapelan Solidarności, lub w stronę kiczu, gdy w ostatniej scenie filmu tłum wokół płonącej postaci układa się w grot strzały wskazującej ołtarz. Dosłowność? Przesadzona symbolika? Nie da się tego chyba inaczej, z odczuciem pewnej żenady, opisać.

Pamiętam, gdy po prasowej premierze „Wołynia" spotkałem na korytarzu przy sali projekcyjnej WFDiF lekko podenerwowanego Wojciecha Smarzowskiego, który spytał o wrażenia. Powiedziałem wtedy: w pojedynku Ukraina kontra Smarzowski 0:1 dla Smarzowskiego. Zrobił film, który nie dał Ukraińcom żadnych szans na obronę swoich historycznych racji. Film, który utrwalił na lata linie narodowych podziałów. Nie mogę tego samego powiedzieć o „Klerze". Bałem się, że nowy obraz twórcy „Wołynia" roznieci ogień polskiego antyklerykalizmu, że polski Kościół zostanie rozłożony na łopatki. Nie został. Przetrwa, choć będzie musiał się zmierzyć z wszystkim, co tak sugestywnie wyciągnął na światło dzienne Smarzowski. Może zresztą warto, by polski Kościół wreszcie nabrał odwagi i siły do walki z profanum. Jak dotąd zbyt często chował się do kruchty, gdy trzeba było śmiało walczyć z upolitycznieniem, populizmem czy mamoną. Może więc Smarzowski jest potrzebny?

Komentarze
Jędrzej Bielecki: Migracja w UE, czyli pyrrusowe zwycięstwo Kaczyńskiego nad Tuskiem
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Jak zostać memem? Podbój internetu w stylu Jacka Protasiewicza zawsze kończy się tak samo
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Po ataku Iranu na Izrael. Zachód musi być i policjantem, i strażakiem
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Prawo do aborcji nie równa się obowiązkowi jej przeprowadzenia
Komentarze
Marzena Tabor-Olszewska: Co nas – kobiety – irytuje w temacie aborcji