Jego przekaz brzmi tak: mieli mnie za swojego, czyli Niemca, gdy zdobywałem wraz z innymi reprezentantami mistrzowskie tytuły, a gdy się skompromitowaliśmy na mundialu, to okazało się, że jestem – dla was, rasistów – imigrantem, Turkiem, muzułmaninem, wielbicielem strasznego Erdogana, a nie prawdziwym Niemcem.

Özil wydawał się wzorem integracji – odnosił wielkie sukcesy pod niemiecką flagą i z niemieckim paszportem. W sporcie o takie sukcesy jednak łatwiej. Wśród piłkarzy, podobnie jak wśród raperów i właścicieli kultowych knajp, odsetek imigrantów w pierwszym czy drugim pokoleniu jest wysoki. Także wśród ekstremistów bacznie obserwowanych przez kontrwywiad. Ale z dyrektorami koncernów, premierami landów czy redaktorami naczelnymi jest inaczej – w takim gronie przybysze z muzułmańskich krajów są bardzo niedoreprezentowani. I krewni Özila, którym się nie powiodło, mogą spytać: dlaczego?

Özil jest imigrantem nawet nie w drugim, ale w trzecim pokoleniu, do Niemiec przyjechali jego dziadkowie. Jak to zatem możliwe, że po tylu latach życia w zachodnioeuropejskim puchu nadal jest tak bardzo turecki – takie z kolei pytanie zadaje sobie zapewne wielu Niemców, myśląc też o tym, jak potoczą się losy obecnej imigracji.

Niemcy co pewien czas podejmują debaty na temat integracji. Przed laty miały jednak bardziej abstrakcyjny charakter. Antyimgranckie, rasistowskie czy neonazistowskie partie wzbudzały bowiem wśród elit przerażenie, gdy udawało im się wprowadzić posłów do parlamentu w jakimś landzie. Teraz antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec jest trzecią siłą w Bundestagu, a zdarzały się sondaże, w których była na drugim miejscu. Na dodatek hasła, które ją niosą w górę, dają się słyszeć na głównej scenie politycznej.