Przede wszystkim państwa Europy Zachodniej – nie bez racji – wypominały Polsce, że domaga się solidarności w sprawie konfliktu ukraińskiego, a równocześnie nie ma chęci wspierać tych krajów Europy, które borykają się z problemem napływu imigrantów z południa.

Jest w tym wiele racji – solidarność nie polega wyłącznie na zgłaszaniu roszczeń. Polska od lat otrzymuje olbrzymią pomoc od innych krajów UE – pieniądze, za które budujemy autostrady, lotniska, kupujemy tramwaje czy pociągi, pochodzą ze składek państw bogatszych. Ponadto, choć modna jest narracja o kraju w ruinie, nie jesteśmy aż tak biednym państwem, by nie było nas stać na przyjęcie kilku tysięcy imigrantów.

Jednak argumenty, które przedstawił w Brukseli polski rząd, także są poważne. Jeśli UE wprowadzi formalny mechanizm przyjmowania do państw członkowskich nielegalnych imigrantów, którzy dziś koczują w obozach dla uchodźców, będzie to sygnał dla mieszkańców różnych zakątków świata, by obrać gościnną Europę za cel swej podróży. I decyzja Brukseli, zamiast problem rozwiązać, doprowadzi tylko do jego powiększenia.

Jerzy Haszczyński pisał tu wczoraj o uprzedzeniach Polaków, obawiających się, że wraz z imigrantami z krajów muzułmańskich do Polski dotrze islamski terroryzm. Dlatego – słusznie – postulował przyjmowanie imigrantów chrześcijańskich. Polskie władze być może nie mogą mówić o tym wprost, ale powinny dążyć do tego, aby trafiali do nas przybysze, którzy będą nam najbliżsi kulturowo. Dlatego dobra była podjęta już decyzja, aby przyjąć kilkadziesiąt chrześcijańskich rodzin prześladowanych w Syrii.

Nie wolno ulegać ideologicznym argumentom lewicy, która utrzymuje, że takie wybieranie sobie uchodźców to stosowanie kryteriów „rasistowskich". Zadaniem polskiego rządu jest zabieganie o polskie interesy, a nie realizowanie wymogów politycznej poprawności.