Gdy dziewięć lat temu pielęgniarki urządziły okupację Kancelarii Premiera, przyczyniło się to do upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego zdumiewa to, że obecny rząd PiS tak długo lekceważył strajk w Centrum Zdrowia Dziecka. Rząd PO był bardziej przezorny – kupił sobie spokój przed wyborami, rzucając pielęgniarkom po kilkaset złotych. A obiecał im jeszcze więcej, łudząc tym samym, że to koniec wieloletnich kłopotów.

Choć od 1989 r. służba zdrowia reformowana była kilka razy, pielęgniarki nigdy nie były w centrum zainteresowania reformatorów. Zawód ten – przy rosnących wymaganiach – wciąż się pauperyzuje. Absolwentki szkół i studiów pielęgniarskich wybierają więc zagranicę. W efekcie średni wiek pielęgniarki pracującej w Polsce wynosi niemal 50 lat i od dekady rośnie. Jeśli nic się nie zmieni, służba zdrowia się udławi.

Polski system ochrony zdrowia oparty jest na domniemaniu, że na państwowym się pracuje po to, by zarobić prywatnie. Tyle że pielęgniarkom zarobić prywatnie jest znacznie trudniej niż lekarzom. W dodatku nie są traktowane podmiotowo. Gdy państwo za pośrednictwem NFZ zawiera kontrakty na leczenie z przychodniami i szpitalami, w ogóle nie bierze pod uwagę pielęgniarek. Wymaga obsady lekarskiej, dlatego na lekarzy jest popyt i są dla nich atrakcyjne gaże.

Dopóki pielęgniarki nie staną się pozycją kosztową dla NFZ, o poprawie nie ma mowy. Nie ma na to pieniędzy? Będą, jeśli minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zrealizuje swoje zapowiedzi, dosypując środków na finansowanie świadczeń zdrowotnych i na nowo wyceniając procedury medyczne, z których niektóre są słono przepłacane. Jeśli pielęgniarkom się nie poprawi, poczują to pacjenci, a w efekcie także rządzący.