Zwłaszcza jeśli władza dysponuje sprawnym spinem, łamiącą wszelkie standardy rzetelności dziennikarskiej telewizją i czytelnymi regułami przywództwa. Nie mam wątpliwości, że o sukcesie PiS przesądziły te trzy czynniki. Spin doktorzy Prawa i Sprawiedliwości zbudowali bardzo czytelny schemat opartej na komunikacie socjalnym kampanii. Jednak nie mniej ważne od „piątki Kaczyńskiego" etc. było szybkie reagowanie w sytuacjach kryzysowych. A rzeczywistość ich nie szczędziła. Od strajku nauczycieli, przez warszawską kartę LGBT, skończywszy na powodzi, spin doktorzy podpowiadali szybkie i czytelne działania. W ten sposób partia Kaczyńskiego nie tylko narzucała tematy, ale również tempo całej kampanii. Były w niej takie momenty, kiedy prawdopodobieństwo przełamania sprzyjających PiS-owi trendów było duże. To między innymi środek strajku w szkołach, kiedy się spodziewano, że rząd pójdzie na ustępstwa. Nie poszedł, strajk został zawieszony, a komunikatem rządzących była „odpowiedzialność za państwo i jego finanse". Podobnie przełomowym momentem mogło być też oczekiwane z napięciem warszawskie wystąpienie Donalda Tuska. Niestety, dla opozycji wystąpienie okazało się wykładem, a przewodniczącego Rady Europejskiej przykrył Leszek Jażdżewski.

Ostatnim takim punktem zwrotnym był efekt filmu braci Sekielskich. Ten dokument nie tylko przeorał Polskę, ale też bardzo pogorszył nastroje w partii rządzącej. Wydawało się, że tym razem przełamuje się trend. Jednak skutecznie temu sprzeciwiło się niebo. I nie chodzi o Pana Boga, ale o pogodę. Deszcze spowodowały co prawda niewielkie zagrożenie powodziowe, ale za to wyborcy PiS mogli zobaczyć, jak dzielnie rządząca partia potrafi walczyć z „szalejącym" żywiołem. Spin doktorzy PiS wpadli na prosty, ale genialny pomysł, by zawiesić kampanię i pokazać premiera w gumiakach. Efekt piorunujący. Trzeba go wesprzeć, skoro on ( i cała reszta kandydatów) tak dzielnie wspiera naród. A Grzegorz Schetyna całkiem niepotrzebnie nazwał to cyrkiem.

Wygrani? Bez wątpienia Jarosław Kaczyński, który wziął ciężar kampanii na własne barki. To była jego kampania, reszta była tylko tłem. Już widać, że filarem całego obozu jest on. On i nikt inny. I dopóki uda mu się utrzymać pozycję, będzie prowadził swoją armię od sukcesu do sukcesu. Wygrywa też Mateusz Morawiecki, numer dwa kampanii. Gdyby wybory były przegrane, zapewne pożegnałby się z fotelem i rolą delfina. Wygrane wybory go wzmacniają, podobnie jak szczęśliwy transfer do Brukseli czterech pań Beaty Szydło, Beaty Kempy, Anny Zalewskiej i Beaty Mazurek. To szczęśliwy zarówno dla nich, jak i dla niego werdykt wyborców. Tak szczęśliwy, że aż się przypomina sławne porzekadło o wozie i koniach.

Czy opozycja przegrała? Myślę, że nie. Wynik Koalicji Europejskiej jest bardzo dobry. Sprawdziła się formuła współpracy kilku ugrupowań opozycyjnych, a sumaryczny wynik dwóch głównych bloków i słabiutkie poparcie dla Wiosny i Konfederacji pogłębia tylko wrażenie o duopolu na scenie politycznej. Podział w polskiej polityce jest coraz głębszy, a scena coraz bardziej spolaryzowana. I coraz mniej jest na niej miejsca dla drugorzędnych graczy. Wnioski na kolejne miesiące? Z pewnością główni oponenci będą rozwijać skrzydła swoich formacji, by wyeliminować mniejszych konkurentów. Możemy też się spodziewać radykalizacji kampanii, bo ich autorzy mają kolejny dowód, że radykalne słowa, czyny czy regulacje zwiększają frekwencję. Tak, te wybory – jak się spodziewaliśmy – to sukces frekwencji. Za zwycięstwo odpowiada mobilizacja wiernego elektoratu. Udało się to zresztą po obu stronach. Czego się najbardziej boję przed wyborami parlamentarnymi? Boję się, że główną polityczną lekcją będzie skuteczność „karmienia kiełbasą", czyli szybkie i łatwe kupowanie poparcia transferami finansowymi. Aż mi skóra cierpnie, kiedy pomyślę, ile pieniędzy politycy rozdadzą jesienią... To może być prawdziwa powódź.